Burza w Lyonie

Pojechaliśmy autostradą i po 25 minutach dotarliśmy do Lyonu. Było jeszcze jasno jak na tą porę dnia :). Droga biegła wzdłuż rzeki Rodan – jedynej dużej rzeki we Francji.

 Po drodze mieliśmy okazję zobaczyć Musee de Confluences. Jego nazwa oznacza: spotkanie, połączenie, confluences – zbieg rzek. Jest położone u zbiegu dwóch rzek: Rodanu i Saone. Tradycyjnie mieliśmy okazję podziwiać tylko bryłę budynku, bo było późno i chcieliśmy zdążyć do Katedry Notre Dame zanim się ściemni.

 W gpsa wpisaliśmy adres katedry. Niestety drogi do niej były pozamykane i w efekcie wylądowaliśmy na parkingu koło budynku Sądu. Parking w przyzwoitej cenie, bo 0,6euro/h, więc dla nas ok. Ruszyliśmy na miasto.

 Widok na Katedrę Notre Dame.

 Początkowo łamaliśmy się, czy nie iść tam na górę, żeby ją zobaczyć. Zniechęcały nas jednak ciemne chmury oraz co jakiś czas pojawiające się błyskawice. Żeby czuć się pewniej wzięliśmy z samochodu ze sobą kieszonkowe płaszcze przeciwdeszczowe. Na wypadek, gdyby złapała nas ulewa.

Ostatnio mamy szczęście do rozpoczynania zwiedzania od kościołów. Dzisiaj przed nami jako pierwsza i w sumie jak się później okazało jedyna Katedra Św. Jana Chrzciciela – pełniąca funkcję siedziby arcybiskupa Lyonyu. Zbudowano ją na gruzach kościoła pochodzącego z VI w. Do czasu powstania Bazyliki Notre Dame to był najważniejszy kościół górujący nad Lyonem.

 Katedra była otwarta. Skorzystaliśmy więc z okazji i zwiedziliśmy jej wnętrze.

Widok na ołtarz
Kaplica
Chrzcielnica
Ołtarz w zamkniętej kaplicy

 Na placu przed katedrą odbywał się jakiś koncert bliżej nie określonych wyjców. Fakt jest faktem, że słychać ich było w środku kościoła.

Po wyjściu przespacerowaliśmy się uliczkami miasteczka. Wszystkie puby były pełne Irlandczyków, którzy czekają na niedzielny mecz: Irlandia-Francja. Łatwo można było ich rozpoznać po zielonych koszulkach.

Kibic 🙂 a niebieska drużyna to jaka?

Nasz miły spacerek w chłodnej wieczornej atmosferze, szybko zakończył deszczyk. Najpierw tak sobie lekko pokapywało. Mimo tego postanowiliśmy udać się w kierunku samochodu. I całe szczęście, że podjęliśmy taką decyzję. Po wejściu do samochodu rozpadało się na dobre.

Widok na miasto nocą
Burza

  Zaczęliśmy powrót do hotelu. W drodze złapała nas taka ulewa, że wycieraczki nie nadążały.

 Chwilę później zaczął padać grad. Próbowaliśmy się schować pod jakimkolwiek mostem, żeby nam nie rozbił szyby. Niestety nie było miejsca. Na autostradzie zaczęły się tworzyć korki. W końcu udało się zatrzymać samochód na chwilę pod mostem. Przeczekaliśmy co najgorsze i mimo, że zablokowaliśmy ruch (na pasach obok też stały samochody na światłach awaryjnych), to oszczędziliśmy szybę. W końcu musieliśmy pojechać dalej – zmusiły nas do tego trąbiące samochody…

Na chwilę przestało padać. Ale tylko po to, aby za moment wrócić ze zdwojoną siłą.. Na szczęście szybko zjechaliśmy z autostrady i znaleźliśmy jakąś stację benzynową. Niestety nie było miejsca.. Wszystkie stanowiska były już zajęte. Dobrze, że grad był nieco lżejszy. Jak się trochę uspokoiło, postanowiliśmy jechać w kierunku hotelu. Zostało nam tylko 7km do przejechania. Niestety zdziwiliśmy się, jak się okazało, że nie przejedziemy, bo droga jest zalana na prawie metr głębokości… Zawróciliśmy i wybraliśmy inną trasę.

Na kilometr przed hotelem znów zaczęło lać i sypać. Tym razem udało nam się wjechać na stację, jako jedni z pierwszych. Schowaliśmy się pod daszkiem i spokojnie przeczekaliśmy. Obok nas zatrzymał się samochód szwajcarów i oglądali sobie straty na karoserii. Mieli sporo wgnieceń na dachu i na masce..

Po tylu przygodach wróciliśmy do hotelu i spokojnie poszliśmy spać. Na wszelki wypadek zostawiliśmy otwarte okno, gdyby znowu padło. Mieliśmy przygotowany koc, żeby przykryć samochód.