„Nie pofikamy teraz” – 2.10.2021
„Nie pofikamy teraz…” Te słowa s.Józefy mówią wszystko…
W tych warunkach jakie mamy obecnie zrobić cokolwiek graniczy ze skrajnym heroizmem. Upał zaczyna być już bardzo dokuczliwy, a Siostra twierdzi, że gorąco, to dopiero będzie
Jesteśmy w kościele. Naprawiamy uszkodzone malowidła na ołtarzu. Renowacja w trakcie Tutaj tylko drobiazg do poprawki, bo malując ściany maźnęło im się na malowidło. Już zrobione. Już naprawione
Rano zgodnie z planem poszliśmy do kościoła naprawić uszkodzone malowidła ścienne. Nie zajęło nam to dużo czasu, bo Bronia kilkoma magicznymi pociągnięciami pędzla naprawiła wszystko w 5 min. Ktoś by powiedział, że skoro tak szybko, to po co o tym gadać. Ano po to, że historia tych malowideł sięga kilka lat wstecz i jest bardzo mocno związana z tym miejscem. Był to chyba rok 2014, kiedy przyjechaliśmy do tej kaplicy razem z siostrą Józefą, Bronią i Clementem. To były pierwsze malowidła w tym kościółku. Zrobiła je właśnie Bronia, na prośbę siostry. Pamiętam jak montowałem tutaj ten drewniany krzyż, który wieźliśmy aż z Mpanshya. Mam wielki sentyment do tego miejsca.
Kiedy tu byliśmy pierwszy raz, nie było tutaj nic. Tylko kapliczka i busz. Pamiętam jak dziś, kiedy siostra Józefa pełna wiary i energii, opowiadała nam, co tu kiedyś będzie… Pamiętam, jak siostra jeździła tutaj pilnować budowy i mieszkała sama w tym upale na tyłach tej kapliczki. Do dzisiaj nie mogę wyjść z podziwu jak ona to przeżyła.
Zaplecze kapliczki, gdzie na początku mieszkała s. Józefa Tak mieszkała … w tym upale … … sama.
Fakt jest jednak taki, że dzisiaj mamy tu przepiękny kompleks budynków, z ciągle rozwijającą się bazą. Ludzie zaczynają się na to odludzie sprowadzać, bo wiedzą, że dzięki misji będą zdrowotnie zaopiekowani. Przybyli tu także księża z Indii którzy dbają o rozwój duchowy miejscowej ludności i uzupełniają swoją posługą całe to misyjne dzieło, które wspólnie ze zgromadzeniem sióstr Boromeuszek przyszło im tutaj prowadzić.
Kaplica w Chamilali Ludzie lubią się tu spotykać. Tutaj mieszkają księża misjonarze z Indii. A tak wygląda widok na kościół i misję. Misja
Misja obejmuje cały kompleks budynków w skład których wchodzą: Izba przyjęć, sale operacyjne, SOR, porodówka, sale pozabiegowe, konwent gdzie mieszkają siostry, hostel dla gości, domki dla pielęgniarzy. Do misji należy także plantacja moringi, zagroda z kozami, świnie i kury. Siostry mają do tego swój własny ogródek z którego codziennie możemy jeść świeże warzywa i owoce.
Upał straszny. Kombinujemy jak możemy żeby przeżyć. Znalazłem u siostry zepsuty wentylator. Hihihi… jak się okazało nie był aż tak zepsuty. Naprawiłem go i dzięki temu, że u Broni w pokoju zrobiłem wczoraj prąd, to dzisiaj mogliśmy skorzystać z błogiego powiewu wiatru.
Tadam.. i jest wiatr.
Pamiętam, że za każdym razem jak tu przyjeżdżam, jest taki jeden dzień kiedy zupełnie spontanicznie siadamy do stołu i zaczynamy rozmawiać na różne tematy. Dzisiaj jest taki dzień właśnie. Rano mieliśmy burzę mózgów przy śniadaniu. Pojawiło się kilka pomysłów dotyczących naszej działalności na rzecz sióstr i naszej misji tutaj w Zambii. Jest kilka rozpoczętych projektów, jest kilka ciekawych pomysłów na projekty. To jest taki czas swobodnej rozmowy. Rozmowy kiedy obie strony słuchają siebie na wzajem i na podstawie tego powstają czasami zupełnie nieoczekiwane wnioski.
Instrumenty kościelne:
Grzechotka z rozgniecionych kapsli i druta Gitara basowa Gong zrobiony ze starej felgi z ciężarówki Zaczęliśmy pażdziernik. Łuki odmawia różaniec z nami.
Wow… Ale wieści… Wychodzi na, że nie spotkam się z Priscillą jak planowałem. Mamy jechać w poniedziałek do Mpanshy i myślałem, że uda się zorganizować spotkanie. Niestety Priscilli teraz nie ma w domu. Podobno jest w Lusace, bo skończyła szkołę. To bardzo dobra wiadomość dla nas. Ukończenie szkoły daje jej większą szansę na znalezienie pracy i poprawę bytu jej rodziny. Mam nadzieję, że więcej się o niej dowiem, jak będę na miejscu i pojadę na wioskę od jej rodziców.
We wtorek i środę chcemy pojechać do Luangwa na safari, Mamy jechać zapolować na dzikie zwierzęta. Dalszy plan jest taki, że wracamy do Lusaki we czwartek i tam już zostajemy do wylotu. Tutaj w Chamilali nic się teraz nie da zrobić.
Od godziny 10-tej do 16-tej próbujemy poprostu przeżyć… A potem to Łuki idzie się bawić z kolegami na chwilkę, a ja mam czas na rozmowy i tak jak wczoraj chwilę spaceru do wioski obok. Tak to masakra… Upał straszny. Tak czy tak, życie na wioskę wróciło dopiero koło 16. W międzyczasie przyjechali do nas jeszcze dwaj księża Salezjanie. Zjedli obiadek, a potem odprowadziliśmy ich po naszej misji
Po 16 przyszły dzieciaki po Łukasza i zabrały go pod kościół. Ja nie wiem jak ten mój komandos daje radę w tych warunkach biegać, ale bite dwie godziny gonili się znowu po polu… Tylko mu wymieniałem butelki z wodą, żeby się nie odwodnił… My tu średnio wypijamy kilka litrów wody dziennie… Łukasz dzisiaj naliczył 7 bidonów… To jest 3,5l wody …
Kiedy się ściemniło, poszliśmy na kolację do konwentu. Nadal gorąco, więc trzeba szybko do pokoju, zimny prysznic i do łóżka, bo moskity już tną…
Małe wredne bestie…
Moskity już gryzą
Brrr… Tuż przed wejściem do naszego pokoju zabiłem wielką,. paskudną, grubą i ohydną tarantulę Bydle zostawiło po sobie tylko ślad jak jej przypierniczyłem miotłą. Brrr.. jak ja ich nienawidzę…
No i nie koniec atrakcji… Łukasz już śpi, a ja poszedłem jeszcze po rzeczy do siostry. Jak wróciłem, patrzę a na podłodze jest jakiś zwierz…
Skorpion… Mały skubaniec, ale szybki jak cholera. Postanowiłem, że nie będę próbował go zabić, tylko go złapię. Złapanie go wydawało mi się lepszym pomysłem, bo jak bym go nie trafił, to była by kicha… wziąłem plastikowe pudełko i schwytałem dziada
Skorpion. Nie ucieka, bo one są gotowe do walki.. Złapałem dziada..
Siedzę już pod moskitierą i próbuję zasnąć… Leje się ze mnie jakbym siedział pod prysznicem… Jeszcze tylko 9h do wschodu słońca… Mam ze sobą 3l wody, więc jakoś dam radę. Łuki śpi jak zabity… Zuch z tego dzieciaka…
Jest 3 w nocy… Nie da się spać… Obudziło mnie uczucie palenia w płucach. Pot się leje z ciała niezależnie czy leżę, czy siedzę. Normalnie się roztapiam… Nic to, trzeba wziąć zimny prysznic i dotrwać do rana . Do tego właśnie wypiłem litr wody. Obudziłem też Łukasza, bo cały mokry i dałem mu pić. Na raz opróżnił 0,5l bidon wody i śpi dalej… Prawdziwy z niego twardziel
Woda przyjemnie chłodna, nie zimna bo nasz zbiornik na z wodą zawsze nagrzany, ale taka lekko letnia. Zmoczyłem ręcznik i przetarłem nim Łukiego. Nawet się nie ruszył. Śpi jak kamień