Powrót do Chamilali – 29.09.2021

Dzisiaj powrót do Chamilali. Jest już dobrze. W nocy miałem jeszcze chyba ze dwa razy atak gorączki, ale gdzieś tak od połowy nocy spałem już normalnie. 

Wstaliśmy rano w całkiem niezłej kondycji. Pogoda piękna, więc wybrałem się od razu z dronem na poranny oblot Mpanshya. Udało mi się wypatrzeć z powietrza ciekawe miejsce, do którego bym chciał jeszcze dzisiaj podejść zanim wyjedziemy do Chamilali.


Dziś na śniadanie już normalne rzeczy. Jednak ja mam nadal jedzeniowstręt. Łuki zjadł bułkę z marmoladą, a ja wypiłem tylko gorącą herbatę. Resztę prowiantu zabieramy ze sobą i idziemy do Meggi.


Meggi dzisiaj ma w szpitalu dzień wyjazdowy i pojechała badać kobiety na wioskach. My tymczasem korzystając z tego, że jest w miarę chłodno, zabraliśmy się z Łukaszem do odrabiania zadań ze szkoły.


Idąc do Meggi napotkaliśmy na mrówki, które maszerowały jak wojsko w poprzek drogi.


Właśnie przyjechały z Chamilali dwie nasze siostry, które przywiozły nam nowe karty SIM. Tym razem będziemy mieli sieć MTN i liczę na to, że poprawi się kontakt ze światem. Zamtel, który teraz mamy to straszliwa padaka… Idę właśnie na markety kupić top-up do naszych nowych kart i będziemy testowali.


No i lipa. Okazało się, że karty nie są jednak zarejestrowane i teraz muszę wrócić do Meggi po mój paszport, a następnie wrócić znowu na markety, żeby zarejestrować karty…  Proces rejestracji trwał dosyć długo, bo w międzyczasie Pan, który mnie obsługiwał. wykonał chyba ze 20 innch operacji… normalnie miałem wrażenie, że jestem w polskiej placówce jednego z banków. Wiem, że już przyjechała s.Józefa, ale luzik… Muszę to skończyć.


Nie udało się zarejestrować mojego numeru, ale przynajmniej nr Broni już działa. Teraz jedziemy już do Chamilali. Nie jedliśmy obiadu, ale za to wypiliśmy już dużo wody… Czeka nas ok 2h podróży.


Jadąc do Chamilali zatrzymaliśmy się kupić przy drodze banany. Nagle moim oczom ukazał się niezwykły widok. Jedna z kobiet miała na rękach dziecko – albinosa!


Kolejnym typowym tutaj, a nietypowym jak na nasze standardy zjawiskiem jest podwożenie dzieci ze szkoły na pace samochodu. Dzieci pokonują czasami nawet kilkanaście kilometrów, żeby się dostać do szkoły. Zazwyczaj wychodzą bardzo wcześnie rano, kiedy jest jeszcze ciemno i nie ma upału. Po szkole jednak, kiedy już jest największy skwar, czekają na okazje, żeby je ktoś podwiózł. Inaczej musiały by siedzieć do nocy, żeby uniknąć upału.


Po dojechaniu na miejsce, rozpakowaliśmy nasze bagaże i udaliśmy się na szybki obiad. Ja jeszcze nie bardzo mam ochotę na jakieś jedzenie, ale troszkę skubnąłem sobie pieczonego na ogniu prosiaka. Wczoraj był zabity, więc mięsko świeże. Po obiedzie siedliśmy z Łukim do lekcji. Mamy trochę do nadrobienia, więc dzisiejsze popołudnie będzie poświęcone nauce.


Odrobiliśmy wszystkie zadania. Jestem z tego faktu zadowolony, bo jutro na pewno przylecą tutaj dzieciaki po Łukiego. Teraz mamy wszystko na bieżąco i tak ma być. Tutaj w Chamilali jest dużo cieplej niż w Mpanshya. U siostry na termometrze było 34°C. Temperatura w pokoju, ale na polu niewiele chłodniej. Ja nadal odczuwam skutki wczorajszego śniadania, ale jest bez porównania lepiej. Wieczorkiem posiedzieliśmy sobie jeszcze z Łukim i Bronią w insace bo ruszył się przyjemny wiaterek. W pokojach jest mega ciepło i gdyby nie fakt, że na zewnątrz coś by nas mogło zjeść, to byśmy pewnie wszyscy spali pod gołym niebem.


Jest 22:53… Łuki już dawno śpi, a ja nie mogę zasnąć. Bardzo ciepło mi się oddycha. Łuki jest cały mokry, ale mam przygotowaną butelkę wody, więc w każdej chwili jak się obudzi będzie mógł się napić wody.