Zmiana planów – kierunek Mpanshya 27.09.2021
Noc minęła dosyć spokojnie. Przynajmniej tak mi się wydawało. Łukasz budził się ze 3 razy na picie, ale tak to nawet nie było zbyt duszno. Rano okazało się jednak, że go coś w nocy dosyć mocno pogryzło. Część ugryzień miał jeszcze z wczoraj jak grał w piłkę, ale po nocy zwłaszcza na dłoniach widać wyraźnie, że jakiś stwór miał na niego chrapkę.
Nic to, dostał profilaktycznie dawkę malaronu i wapno. Ukąszenia posmarowałem fenistilem i zobaczymy. Nie wygląda to na komary, raczej jakieś mrówki bo twarde, ale lepiej dmuchać na zimne.
Wstaliśmy o godzinie 6 i poszliśmy do księży na poranną mszę św. Potem udaliśmy się na śniadanie do sióstr. Dzisiaj przyjeżdża z wizytacja Matka Generalna więc my na 4 dni przenosimy się do Mpanshya. Bardzo się z tego cieszę, bo pójdziemy do naszego przedszkola Arka Noego i zobaczymy co tam się od ostatniego czasu zmieniło.
Już po porannej mszy św
Początkowo dzień nie mógł się rozpędzić. W sumie to nawet myślałem, że nic dzisiaj nie zrobimy. Czekaliśmy wszyscy na przyjazd Matki Generalnej, która miała przyjechać z wizytacją do Chamilali, a po jej przyjeździe mieliśmy jechać do Mpanshya.
Siostrze się złamał klucz w zamku Udało nam się wyjąć starą wkładkę i zamontujemy nową.
Jako że oczekiwanie na przyjazd gości znacznie się wydłużało – zapewne ze względu na drogę, która jest w tragicznym stanie – postanowiłem pobawić się w nagranie krótkich filmików z prezentacją naszej misji. Przewodnikiem został Łuki, który z wielkim przejęciem pokazywał kolejne budynki. Okazało się że to nawet całkiem fajnie wychodzi, więc trochę się pobawiliśmy w filmowców. Kiedy kręciliśmy filmiki, dzieci zaczęły wracać ze szkoły i jak tylko zobaczyły Łukiego zawołały go do zabawy. Skończyliśmy więc nagrywać, a Łuki pobiegł po piłkę i już po chwili zrobił się przed szpitalem plac do gry w piłkę.
Dzieci już grają w piłkę 🙂
Skoro Łuki miał już zajęcie to ja w między czasie, pomagałem Siostrze naprawić wszystkie szafki w konwencie. Wyregulowałem drzwiczki i podokręcałem zawiasy :). Kiedy skończyliśmy, dobiegł nad dźwięk klaksonu, który oznajmił przybycie gości. Zawołałem więc młodego i po szybkim ogarnięciu udaliśmy się na obiad. W trakcie obiadu Matka Generalna s. Paulina bardzo chciała zobaczyć zdjęcia i nagrania z drona, więc przez dłuższą chwilę chwaliłem się moimi dokonaniami z przestworzy. Efekt był taki, że już chwilę potem wysyłałem zdjęcia Siostrom, żeby mogły je zamieścić na swoich stronach www. Bardzo mnie to cieszy że się podobało.
Po obiadku zapakowaliśmy nasze bagaże na pickupa s.Teresy i ruszyliśmy w drogę do Mpanshya.
Droda jest miejscami pozrywana i są wielkie dziury.
Po dojechaniu na miejsce odwiedziliśmy Gosię w jej domku. Łukasz ledwo wysiadł z samochodu, od razu został otoczony przez grupkę dzieciaków, które się kłóciły czy on jest Boy or Girl. Wszystko przez te jego piękne długie włosy. Kiedy już ustalili że jednak Boy, to od razu polecieli wszyscy razem grać w piłkę. My tym czasem wypiliśmy pyszną kawę, zjedliśmy papaję z bananowym musem i umówiliśmy się na wieczór na kolację. Gosia powiedziała że będzie pizza. No to nie możemy się doczekać :). Zostawiliśmy Bronię u Gosi, a sami z s.Teresą pojechaliśmy dalej do misji naszych sióstr, żeby odebrać klucze od naszego lokum.
Przywitała nas s.Sabina i wysłała jedną z pomocnic, żeby nas zaprowadziła do miejsca, gdzie będziemy spać. Hehehe… Tym razem mamy taki prawdziwy misyjny pokój. Łuki się trochę przeraził, ale ja jestem zachwycony, bo od razu przypomniały mi się dawne wyjazdy ,gdzie na misji jeszcze nie było takich wygód jak teraz.
Po zakwaterowaniu, udaliśmy się piechotą do Gosi. Zabraliśmy ze sobą latarki bo jak będziemy wracać, to na pewno będzie już bardzo ciemno. Gosia jest wspaniałą osobą. Mieszka tu na misji w Mpanshya już ładnych kilkanaście lat. Jest misjonarką i pracuje w tutejszym szpitalu St. Luke’s Mission Hospital.
Kolacja u Meggi Zambijska pizza na kolację
Kolacja była super. Bardzo miło spędziliśmy czas, na miłej rozmowie w otoczeniu odgłosów prawdziwego afrykańskiego buszu. W trakcie naszego spotkania pojawił się pewien pomysł, który o ile dojdzie do skutku będzie absolutnym hitem tego wyjazdu. Ale na razie nic nie będę pisał, bo tu się wszystko tak szybko zmienia, że lepiej nie nastawiać się za bardzo na coś.
Droga powrotna była lekko stresująca, bo jednak ciemności tu są zaiste bardziej niż egipskie, a ja mam niestety awersję do węży, które tu można nocą spotkać… Brrr… To są kreatury, których tak samo szczerze nie znoszę jak pająków…
Tym razem nic nie wylazło na drogę, no i dobrze. Za to przypomniało mi się jednak nocne spotkanie z kobrą sprzed paru lat, właśnie tu w Mpanshy… Spokojnie wróciliśmy do domu, lekko zestresowanego Łukasza wsadziłem pod zimny prysznic i położyłem do spania. Sam też się w tej zimnej wodzie umyłem i od razu skóra zaczęła inaczej oddychać. Trzeba przyznać, że mimo tego iż w Mpanshya jest chłodniej niż w Chamilali, to upał nadal tu jest znaczny.
Znowu mi sieć nie działa. Ten Zamtel to jednak straszna lipa… Trzeba było kupić kartę MTN. Następnym razem muszę o tym pamiętać.
Idę spać bo jest już po 22, a jutro rano na 6 trzeba iść na mszę św. do Sióstr.
Znowu czuję ten klimat, dokładnie za dawnych czasów – żarówka na baterie i jest światło 🙂