Cabo Sardao we mgle.
Jak wiele miejsc podczas tej wyprawy i to należy do tych „przypadkowych”, a zdecydowanie trafia na naszą listę naj..
Ale po kolei. Cały czas jedziemy wzdłuż wybrzeża Portugalii – kierunek Faro. Po drodze zatankowaliśmy samochód 1,24 euro za litr (zdzierstwo). Ale zalaliśmy tylko za 20 euro, żeby uzupełnić zapas paliwa. Na kolejnej stacji opłukaliśmy zwykłą wodą Kampika, bo był cały zakurzony i to kosztowało nas 1euro. I takim czystym samochodzikiem aż przyjemnie jeździć.
Jadąc dalej zobaczyliśmy znak „Cabo Sardao” w prawo. Nasza trasa biegła w lewo i stwierdziliśmy, że odpuszczamy. Byliśmy już dobre 10 km za zjazdem, jak się zdecydowaliśmy, że jednak.. wracamy. I warto było.
Widok tradycyjny: klify, skały, wysokość, ocean, latarnia morska. Ale poza tym była niesamowita roślinność, piękny zapach. Szkoda troszkę, że była taka mgła. Ale dzięki temu miejsce było nieco bardziej tajemnicze.
To jest jedyne miejsce, gdzie bociany gniazdują na klifach. Jakimś cudem wytrzymują one silne podmuchy wiatru, które nad oceanem są czymś normalnym. Choć trzeba przyznać że dziś gdy była mgła to nie wiało. … Coś pięknego.
Obok latarni morskiej znajduje się tu także, boisko do piłki nożnej i bardzo duży parking. Dodatkowo są wytyczone nowe trasy widokowe które mają zapewnić odwiedzającym klify turystom pełne bezpieczeństwo. No chyba że ktoś pójdzie sobie na skróty. …ale wtedy to już sorry Winnetou…
Na koniec zrobiliśmy coś nieplanowanego. Pojechaliśmy Kampikiem wzdłuż klifów. Widzieliśmy, że jest droga i że są ślady opon. To się zdecydowaliśmy :). Dojechaliśmy do drogi prowadzącej do miasteczka. Fajnie było :).
A miejscowe domki są bardzo ładne, takie klimatyczne 🙂