Powrót do Polski – 10.11.2023
Obudziłem się jak już wylecieliśmy nad Grecję. Przespałem całą afrykańską część lotu. Wojtek spał nadal. Mimo, że miałem wifi to nie mogłem pisać, bo został mi 1%baterii, a ładowarki na pokładzie nie działały z moim kablem.
W Amsterdamie wylądowaliśmy około godziny 7. Wyspani i zadowoleni. Cała podróż jak do tej pory jest super. W ogóle nie czuć tego zmęczenia, no ale w tą stronę nie było dziewięciogodzinnego postoju na lotnisku. W zasadzie przesiadamy się z jednego samolotu do drugiego. No i duże znaczenie ma to, że lecimy nocą, bo w sposób naturalny można po prostu iść spać.

Po wyjściu z samolotu mieliśmy kolejna kontrolę bezpieczeństwa, ale tym razem już dużo bardziej szczegółową. Sprawdzono dokładnie wszystkie nasze torby i plecaki podręczne, ja to nawet zostałem dosyć dokładnie przeszukany. Potem poszliśmy na kontrolę paszportów. Tutaj miałem lekkiego stresa, bo sobie przypomniałem, że część dokumentów dodatkowych posłałem głównym bagażem, ale wyszedłem z założenia, że skoro wracam do Polski to już nikt się nie będzie czepiał. I miałem rację. Nikt nawet nie zapytał o zgodę na wylot Wojtka ze mną. Kontrola poszła elegancko, Panowie szybko sprawdzili paszporty, zapytali czy wracamy do domu i nie wbili nam pieczątek do paszportów bo powiedzieli, że UE nie wbijają.
Wysiadaliśmy rano z samolotu, a Wojtek tak głęboko wzdychając powiedział: tęsknię za mamą i … Łukaszem.
Poszliśmy więc pod naszego Gate’a i czekaliśmy na samolot do Krakowa, który zgodnie z planem, powinien startować chwilę po 9-tej. Można się było spokojnie połączyć z internetem i zadzwonić do Polski. Już mamy roaming.
Wracaliśmy samolotem linii KLM malutkim. W Amsterdamie deszczowo i pochmurno. Taka odmiana po deszczowej Afryce. Dobrze, że większą część trasy z terminala do samolotu pokonywaliśmy rękawem. Tylko kawałek szliśmy przez pole. Miałem przygotowane polary i lekkie kurtki przeciwdeszczowe, więc zabezpieczyłem nas przed przeziębieniem przy takiej dużej różnicy temperatur – w Mpanshy wczoraj było dużo ponad 30 stopni ciepła. Po zajęciu miejsc w samolocie przez chwilę Wojtek miał stresa, bo mieliśmy na odprawie przydzielono nam miejsca obok siebie, ale oddzielone korytarzem. Na szczęście jakiś jakiś pan był bardzo miły i się zamienił. Potem już było ok. Wojtek zafascynowany patrzył, jak stewardessa pokazywała procedury bezpieczeństwa na żywo. Bo tej pory wszystko wyświetlało się na monitorach.
Jeszcze przed odlotem służyłem jakieś pani z Polski za tłumacza, bo stewardesa potrzebowała się z nią porozumieć. A pani nie mówiła po angielsku.


Taka mała porada podróżnicza. Jak nie można znaleźć gniazdka na lotnisku, żeby naładować telefon, to trzeba znaleźć taki słupek. Z tyłu jest gniazdko i działa :).
Ostatni odcinek przeleciał nam bardzo szybko. Wylądowaliśmy w Krakowie zgodnie z planem. Było nawet cieplej niż w Amsterdamie. I na sam koniec, jak już widzieliśmy mamę, która na nas czekała w hali, spotkała nas ostatnia przygoda z kontrolą celną. Na szczęście udało się w miarę szybko wyjaśnić i spokojnie mogliśmy pojechać do domu. Przygoda zakończona, Cieszę się, że wróciliśmy cało i zdrowo.

