Lusaka i wylot z Zambii- 9.11.2023
Noc w Makeni minęła spokojnie. Co prawda sporo komarów latało dookoła, ale jak zawsze spaliśmy pod moskitierą. Nie zauważyłem żadnych pogryzień ani na mnie, ani na Wojtku, więc luz. Po śniadaniu jedziemy z siostrą Józefą na miasto robić zakupy. Zawsze jak tylko jestem tutaj to jadę z siostrą, bo to bardzo ciekawe doświadczenie. Nie udało mi się zrobić ani jednego zdjęcia na targu, bo było bardzo dużo ludzi i od razu nas obsiedli. Musiałem pilnować Wojtka. Na targu byliśmy ostatecznie sami. Siostra nas wysadziła i pojechała dalej. A sprzedawcy widząc turystów od razu nas zaatakowali: „kup u nas, support your brother from the another mother”. Ja nie pierwszy raz byłam w Kabwata Village, więc znam ten sposób postępowania. Kupiliśmy kilka drobiazgów, jakieś figurki. Wojtek dostał prezent. Ale najfajniejsze było to, że później poszliśmy na koniec targu i pokazałem Wojtkowi i Tomkowi, jak te figurki powstają. Wojtkowi bardzo się podobało jak rzeźbili figurki. Ale nie był zadowolony, że jakiś pan zmuszał go, żeby kupić procę (ostatecznie nie kupiliśmy). Nie podobało mu się też łapanie za ręce i nagabywanie. Poradził sobie z nimi mówiąc: thank you. Gdy Siostra załatwiła sprawy urzędowe, wróciła po nas, dokończyliśmy zakupy i wróciliśmy do Makeni.
Liczę na to że uda nam się też spotkać dzisiaj jeszcze z ks. Kazikiem. Rozmawiałem z nim wczoraj i mówił, że postara się nas przed wylotem odwiedzić jeszcze na Makeni.
Dzisiaj jest #WorldAdoptionDay.
Musimy się jeszcze przepakować jeśli chodzi o walizki. Trzeba zrobić porządek w rzeczach. Zostawiliśmy w Mpanshya cały zapas koszulek moich i Wojtka jakie tu przywieźliśmy. Zawsze tak robię, gdyż te rzeczy są przekazane do szpitala dla chorych, którzy przybywają do szpitala w Mpanshya.
Po śniadaniu pojechaliśmy na szybkie zakupy do Kabwata. Kupiliśmy kilka pamiątek i wróciliśmy na Makeni. Jednak najfajniejsze było to, że udało się przewieźć Wojtka na pace samochodu, ale miał frajdę.
Po powrocie spakowaliśmy swoje bagaże. Potem obiadek i ok godziny 15 jedziemy już na lotnisko., bo o 18 startujemy do Kenii. A czeka nas wcześniej kontrola bezpieczeństwa i bagaże nadać trzeba. W oczekiwaniu na wylot, mieliśmy jeszcze dwóch gości na Makeni. Najpierw pojawił się Clement, którego poznałem kiedy wiele lat temu po raz pierwszy poleciałem do Zambii. Przekazałem mu przesyłkę od Broni i plecaki dla dzieciaków które ze sobą przywieźliśmy. Bardzo się ucieszył z tych rzeczy. Dałem mu także jeszcze paczkę okularów z RMF MAXX, które ze sobą przywiozłem. Wiem, że te okulary robią tutaj furorę na wioskach. Clement opowiadał, że potem jedzie do Zimbabwe do swoich dzieciaków.

Potem pojawił się jeszcze ksiądz Kazik. Dałem mu laurkę, którą specjalnie dla niego zrobił Łukasz, a także inne rzeczy specjalnie dla niego przygotowane. Ksiądz się bardzo ucieszył i kazał Łukasza po powrocie bardzo od niego wyściskać. Ksiądz opowiedział, że został przeniesiony w nowe miejsce i ma większy kontakt z ludźmi. Wyjeżdża na out station nawet 60km za Lusakę. Jeździ w busz, w miejsca, gdzie nie ma prądu ani nic. Wyglądał bardzo dobrze.




Posiedzieliśmy z pół godzinki bardzo miło sobie rozmawiając, potem się pożegnaliśmy i pojechaliśmy na lotnisko. Odwiozła nas siostra Józefa. Samochód prowadził kierowca. Dobrze, że auto miało klimę, bo upał był naprawdę duży. Na wyjeździe z Makeni był duży korek. Tam gdzie są sklepy jest dużo aut. Potem wyjechaliśmy na pustą przestrzeń i już nie było korka.


Nadaliśmy bagaże i się okazało, że w drodze powrotnej nasze walizki nie ważą po 23kg każda, tylko 9 i 7kg. Były lżejsze o te rzeczy, które zostają w Zambii. Po nadaniu bagażu pożegnaliśmy się z siostrą Józefą i poszliśmy do immigration na odprawę paszportową. Dostaliśmy szybko pieczątki wyjazdowe i już mogliśmy udać się do naszego Gatea. Lotnisko było dzisiaj prawie puste, więc wszystko powinno pójść szybko i sprawnie.





Pierwsza część to lot do Kenii, tam mamy przesiadkę na samolot do Amsterdamu. Lot trwał jakoś tak dziwnie krótko. Ani się obejrzeliśmy a już byliśmy w Nairobi. W sumie to dobrze, no nam się nie będzie dłużyło.
Samolot do Amsterdamu mamy mieliśmy za około 1,5h. Przeszliśmy tylko kontrolę bezpieczeństwa, potem sprawdzenie biletów i znowu, nawet nie wiem kiedy, wchodziliśmy na pokład wielkiego boeinga 777 którym polecimy do Europy. Wojtek nie mógł się doczekać, kiedy będzie mógł popracować na ekranach, które zamontowane są w fotelach.
Samolot pełen. Muszę przyznać, że boarding poszedł mega sprawnie i szybko. Po około 25 minutach wszyscy byliśmy już na pokładzie. Klima włączona na maca, ale kocyki były już przygotowane, a ja miałem też pod ręką polary i komin, w które się z Wojtkiem ubraliśmy. Mieliśmy super miejsca – ostatnie z ostatnich, blisko do jedzenia i ubikacji. Samolot wystartował tym razem spokojnie, a nie jak w tamtą stronę prawie pionowo do góry. Po około 30minutach podano jedzonko, więc zjedliśmy, napiliśmy się herbaty i z pełnymi brzuszkami odpoczywaliśmy. Wojtek grał w statki i Angry Birdsy, a ja oglądałem sobie film. Nie trwało to długo, bo już w sumie dosyć późno i Wojtuś zgasił monitor, wziął poduszkę, położył mi się na kolanach i poszedł spać opatulony w kocyk.
Ja w sumie chwilę po nim.





