Mpanshya – Noah’s Ark – 7.11.2023

Ruszamy w drogę. więc możemy być już poza zasięgiem ale do Mpanshya. Jeszcze w trasie. zatrzymaliśmy się na chwilę na targu w Luangwa, żeby Gosia mogła kupic jakieś prezenty do Polski. Wojtek poszedł z nami i dostał w prezencie od pana, który handlował wyrobami z trawy, prawdziwy zambijski kapelusz.

Dzisiaj jest mega gorąco… dobrze, że Gosia ma klimę w środku, bo byśmy chyba się roztopili…Mnie coś użarło w szyję,.ale Gosia mówi, że luzik i jak dojedziemy do Mpanshya to mi aloesem posmaruje i będzie po temacie.

Z Luangwa wyruszyliśmy zaraz po śniadaniu. Plan na dzisiaj to kolejna wizyta w Noah’s Ark i przygotowanie do powrotu. Powietrze od samego rana informuje nas, że będzie bardzo gorąco. Wszystkie góry dookoła są zamglone, a to znaczy że upał nadciąga.

Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze we wiosce za Katondwe, żeby odebrać s.Lucy, która w między czasie miała szansę odwiedzić swoją rodzinę. Leje się z nas pot okrutnie, ale spakowaliśmy wszystko na auto i w końcu po rozliczeniu całego pobytu ruszyliśmy w kierunku Mpanshya.

Droga minęła nam całkiem spokojnie. Meggi jest świetnym kierowcą, a jej nowe Isuzu doskonale się sprawuje w tych trudnych warunkach. Kiedy dotarliśmy do Mpanshya, upał był już straszliwy. Trochę mnie to ucieszyło, bo chciałem żeby chłopaki poczuli na własnej skórze ten prawdziwy afrykański heet …

Po przyjeździe na miejsce poszliśmy do szkoły, gdzie spotkał się z Bernardem, a także dyrektorką i jednym z nauczycieli. Bernard bardzo się ucieszył jak nas zobaczył. Ja do niego pisałem wcześniej, że będziemy w Zambii, ale nie siedział dokładnie kiedy.

Wojtek wzbudza tutaj zachwyt i przy okazji wszyscy mówią, że jest bardzo podobny do Łukasza. którego tu bardzo dobrze pamiętają.

Wojtek miał chwilę wolnego, więc poszedł do dzieciaków do klasy. Siedział razem z całą ekipą na dywanie na podłodze i uczestniczył w lekcji. Dzieci oglądały akurat Epokę Lodowcową po angielsku, więc Wojti razem z nimi. W klasie były tam dzieciaczki z przedszkola i 1 klasy, więc tylko trochę młodsze.

Hihihi. Dzisiaj jakoś tak wyjątkowo Wojti odznaczał się na tle swoich klasowych kolegów. 

Spędziliśmy w Arce sporo czasu. Myśmy z Tomkiem chodzili i oprowadzali po szkole. Nagrywaliśmy materiał do szkoły i rozmawialiśmy z nauczycielami o tutejszej szkole, warunkach nauczania i potrzebach jakie się pojawiają .

Wojtek był zachwycony. No i znowu sytuacja się powtarza. Dzieci z dwóch całkowicie różnych światów spotykają się ze sobą i od razu potrafią nawiązać między sobą jakąś nić porozumienia. Nie znając swoich języków potrafią się dogadać i wspólnie bawić. To jest doświadczenie, którego nic nie jest w stanie zastąpić. Nadal się zastanawiam w którym momencie zatraca się ta swoboda i otwartość w kontakcie z drugim człowiekiem… ale co tam, trzeba cieszyć się że dziwić mogą się ze sobą spotykać i nawzajem czerpać od siebie nowe wrażenia i doświadczenia.

Upał straszliwy. Wszystko wskazuje na to, że deszcz i burza są coraz bliżej. Myślę że jeszcze dzisiaj tu padać nie będzie, ale to tylko kwestia czasu. W tych warunkach pijemy bardzo dużo wody. Trzeba o tym pamiętać, bo w tej temperaturze bardzo szybko można doprowadzić do odwodnienia. Wodę pijemy butelkowaną. Jeżeli woda jest z kranu, to tylko przegotowaną. Nawet Gosia pije tylko taką.

Podobno zaczyna się tutaj sezon choleryczny, więc tym bardziej trzeba uważać na to co się bierze do ust. Dotyczy to też wszelkiego rodzaju owoców, bo nigdy nie wiadomo w czym mogły być myte. Dlatego od zawsze mam jasno ustalone zasady i procedury w czasie pobytu tutaj i nigdy nie jem czegoś, czego nie jestem pewien co do pochodzenia.

W Afryce kiedy jest szczyt upału w ciągu dnia, to niewiele się robi… po prostu jest to niewykonalne. Każdy chowa się wtedy w jakim cieniu i stara się odpocząć i doczekać kiedy temperatura zacznie spadać. Oczywiście to nie jest tak że życie tu całkowicie zamiera, jednak znacznie spowalnia…

Wojtka wsadzam tu pod prysznic za każdym razem kiedy widzę, że już mi się buzia zmienia na zmęczoną. Ponieważ on pomimo tych upałów cały czas goni tutaj za piłką i bawi się z miejscowymi dziećmi, to jego wydatek energetyczny i potrzeba uzupełniania płynów jest olbrzymia. Dlatego zimna woda z prysznica dla ochłodzenia ciała oraz wypicie chwilę całej butelki wody 0,7l na raz to absolutna konieczność. Zresztą ta woda paruje z niego w czasie rzeczywistym, bo pomimo tego że pije tu na prawdę dużo, to prawie w ogóle nie chodzi do ubikacji. To tylko pokazuje jakie tutaj organizm ma zapotrzebowanie na wodę.

Wieczorem zapowiedział się z wizytą u Maggie fr. Moses. Ksiądz jest tutaj w Mpanshya od 4 miesięcy. Zastępuje on księdza Dominica, który tu posługiwał, a teraz wyjechał do Europy i obecnie jest w Finlandii.

Dzisiaj ostatnia nic w Mpanshya, więc pozwoliłem Wojtkowi bawić się do późna. Ciemno robi się tu już o 18 i zazwyczaj, podobnie jak Łukasz jak tu ze mną przylatywał, ok 18:30 był już po kąpieli, kolacji i w łóżku zasłonięty moskitierą gotowy do spania. Dzisiaj Wojti skończył zabawę dopiero o 21.

Wizyta księdza Mosesa i diakona Williama, który jest tu na praktykach w św.Józefie, była bardzo sympatyczna. Dużo rozmawialiśmy o Polsce, o nas, o lampce wiecznej, którą tu parę lat temu razem z Bronią montowałem w kościele (jeszcze działa).

Pomimo późnego wieczora temperatura nadal oscyluje w okolicy 34°C a nad górami w oddali widać błyskawice. Gdzieś już pada. U nas jest tylko gorąco i duszno, a to znaczy, że dzisiejsza noc będzie ciężka. Jutro rano się pakujemy i ruszamy do Lusaki, gdzie zatrzymamy się u siostry Józefy.