Witamy w Zambii – Mpanshya – 3.11.2023
Trochę pospaliśmy na tych lotniskowych leżankach. Ogólnie boli mnie nieco zadek od tej ławki, ale w sumie nie jest źle. Głowa mnie boli i mam migrenę, ale już sobie zażyłem tabletkę i liczę, że szybko puści. Aga zrobiła nam rezerwację noclegu w hotelu. Ale kazałem jej odwołać, bo okazało się, że musielibyśmy mieć wizę, żeby opuścić lotnisko. A zanim załatwiłbym procedury w tutejszym tempie, już musielibyśmy wracać z powrotem, aby by pojawić się na odprawie 3h przed odlotem. Zatem musieliśmy zadowolić się spaniem z widokiem na płytę lotniska. Co miało swój niewątpliwy urok :). Wojtek dzisiaj miał szkołę życia jeśli chodzi o spanie i zakładam, że doceni swoje łóżko po powrocie.




Samolot już mamy podstawiony, więc za jakieś parę minut będziemy wchodzili na pokład. Start o 7:15 czasu lokalnego. Czas do boardingu tym razem nam się dłużył. Gdy wreszcie otworzono bramki, mogliśmy wejść do samolotu.
Czekało nas ok 2h lotu do Lusaki, więc planowałem sobie pospać. Lot przebiegał spokojnie. Zjedliśmy serwowane śniadanko, a ja się dosyć dobrze przespałem. Czułem się zdecydowanie mocniej niż z samego rana. Korzystając z pokładowego wifi wysłałem wiadomość, że niedługo powinniśmy lądować w Lusace.
Wylądowaliśmy w Zambii bez żadnych problemów. Pogoda za oknem piękna i od razu buzia mi się uśmiechnęła. Muszę przyznać, że trochę zmęczony jestem tą nocą na lotnisku, ale ogólnie teraz w samolocie przespałem się ze dwie godziny. Nawet nie pamiętam kiedy wystartowaliśmy, ale Wojtek mi tylko powiedział jak się ocknąłem „Tatusiu, już lecimy idź spać.” To poszedłem.

Na lotnisku najpierw poszliśmy do immigration, gdzie bardzo miła pani przybiła nam w paszportach pieczątki i poszliśmy po odbiór bagaży. Nic nie płaciliśmy za wizę wjazdową, ani nie było już sprawdzania dokumentów covidowych, tak jak jeszcze ostatnio.
Bagaże odebraliśmy z taśmy i poszliśmy do wyjścia. Tutaj nam zeszło trochę dłużej, bo teraz prześwietla się walizki wskazane przez celnika. Nasze walizki znalazły się w tej grupie i się okazało, że walizka Tomka (mojego dyrektora ze szkoły, który leci razem z nami) zainteresowała panią celnik. W sumie trudno się dziwić, bo wypchana po sam dach towarem dla szkoły.
Mając na uwadze doświadczenie z mojej ostatniej wyprawy na Bałkany, gdzie przeszedłem swoje z celnikami, nie czekałem na zadawanie pytań, tylko od razu panią zaatakowałem informacjami, że to dary dla dzieci z Arki Noego. Że to nasi polscy uczniowie i nauczyciele zbierali te rzeczy, że my też jesteśmy nauczycielami, a tu jest sam Pan dyrektor naszej szkoły, że jedziemy do sióstr i że nie mamy na to żadnych specjalnych dokumentów, bo to tylko prezenty. Poszedłem z tą walizką na sprawdzenie, gdzie pani kazała ją otworzyć. Ja już wiedziałem jaki ukaże się widok, ale pani celnik aż zaniemówiła kiedy po otwarciu walizki na stół wysypały się wielokolorowe kredki, farby, plasteliny i wiele wiele innych szkolnych kolorowości. Na koniec powiedziałem pani celnik, że te rzeczy są dla dzieci i jeżeli chce może sobie dla swoich też coś wziąć. Pani otworzyła jedną paczkę z czterema ołówkami, podziękowała za mienie i nas puściła.
Zapamiętać, żeby następnym razem przygotować nawet na sztukę jakieś pismo o darowiźnie w języku angielskim z pieczątkami szkoły, coby uniknąć ewentualnych problemów gdyby trafił się jakiś większy służbista.!!!
Kiedy już zapakowaliśmy znowu wszystkie walizki ma wózek, pojechaliśmy do wyjścia, gdzie czekały już na nas Meggi i s.Józefa. Przywitaliśmy się bardzo serdecznie, poszliśmy na parking gdzie ustaliliśmy, że teraz jedziemy z Gosią do Mpanshya, a we środę przyjedziemy do Lusaki na wieczór, żeby się u siostry przespać i na drugi dzień siostra zawiezie nas na lotnisko. Dałem od razu siostrze rzeczy, które dla niej przywiozłem, a do których miałem szybki dostęp. Trochę walizka zrobiła się luźniejsza :). Niestety szyba w obrazie ze św. Józefem, który wiozłem dla siostry uległa całkowitej destrukcji, ale siostra powiedziała że to nie problem i dała kierowcy żeby go delikatnie włożył do auta. Mam tylko nadzieję, że obraz się nie zniszczył.










Walizki zapakowaliśmy na samochód Meggi i pojechaliśmy na kawkę i ciasteczko do Garden City, Zrobiliśmy tu też szybkie zakupy w Puck n Pay, wymieniliśmy dolary w kantorze (Gosia mówi że jest obecnie bardzo dobry kurs KWA za USD, bo powyżej 20KWA za 1$). Tak zaopatrzeni ruszyliśmy w drogę do Mpanshya. Muszę powiedzieć jeszcze, że nie ma upału w Lusace i warunki są termicznie komfortowe ok. 26°C. Liczę jednak że w Mpanshya będzie cieplej, bo dopiero jest rano.
Po drodze mijaliśmy liczne kramy, wioski, kozy, krowy i podziwialiśmy absolutnie cudowne widoki. Zatrzymaliśmy się jeszcze w Chongwe na stacji gdzie jest nowa pizzeria. Zamówiliśmy pizzę i colę, zjedliśmy bo już pora obiadowa nas zastała i z pełnymi brzuszkami ruszyliśmy dalej. Poziom zmęczenia zaczyna osiągać już skrajne wartości, ale nikt z nas nie śpi, tylko chłoniemy widoki.




Gdy w końcu dotarliśmy do Mpanshya, od razu pojechaliśmy przywitać się z s.Sabiną. Siostra wygląda bardzo dobrze i ewidentnie jest w lepszej kondycji co mnie osobiście bardzo cieszy, bo s.Sabina jest wyjątkową osobą.
My z Wojtkiem śpimy u Gosi, a Tomek w pokojach przy szpitalu. Wieczorem byliśmy jeszcze na chwilkę pod Arką, zanieśliśmy s.Sabinie rzeczy które przywieźliśmy. Bardzo się ucieszyła z posypek do ciast. Wróciliśmy do Meggi, a Wojtek poszedł jeszcze grać z kolegami w piłkę szalony, skąd on ma tyle siły jak ja już ledwo żyje.





Zmrok zapadł bardzo szybko. zjedliśmy więc kolację, wykąpaliśmy się i poszliśmy od razu spać. Jest ciepło, ale nie ma upału.
OdpowiedzPrzekaż dalej |