Kabwata Cultural Village i cmentarz misjonarzy – 8.10.2021

Dzisiejszy dzień spędziliśmy w Lusace. Zresztą tak już będzie do naszego wylotu z Zambii. Rano wybraliśmy się na mszę świętą.

Pierwszym zadaniem na dzisiaj było wybranie się na lotnisko, celem weryfikacji zdobytych przez nas informacji, dotyczących konieczności wykonania testu Covid przed wylotem do Polski. Po dotarciu do terminala i przejściu kontroli bezpieczeństwa, udaliśmy się do stanowiska odpraw linii QATAR AIRWAYS i wprost zapytaliśmy siedzącego tam Pana o to, czy potrzebujemy negatywny wynik testu na powrót do domu? Odpowiedział, że jeżeli lecimy do Polski, jesteśmy obywatelami Polski, mamy EU digital certyfikate potwierdzający szczepienie przeciw COVID-19, to nie musimy wykonywać testów. Ha!!! No i tak ma być!


Uspokojeni i zadowoleni z tej informacji, ruszyliśmy w kierunku Kabwata Cultural Village. Jest to miejsce, w którym zakupić oryginalne, zambijskim pamiątki. Siostra Józefa nas tam podwiozła i zostawiła. Tak się umówiliśmy, gdyż siostra ma dużo spraw do załatwienia w stolicy, a my damy sobie tutaj radę 😉 Zresztą nie pierwszy raz jestem na Kabwacie i wiem, co tu się będzie za chwilę działo jak zobaczą białych chętnych do zakupów 😝Jak tylko weszliśmy na teren wioski, od razu obskoczono nas ze wszystkich stron i każdy sprzedawca jeden przez drugiego zachwalał swój towar i zachęcał do jego kupienia. Nie będę się rozpisywał nad przebiegiem, ale to o czym należy pamiętać, to żeby być grzecznym, stanowczym, nie dawać się nabrać na gadki typu „na jedzenie”, „support me”, „Covid”, „I’m poor” ect…
Ceny tam są z kosmosu. Najchętniej by was pozbawili całej gotówki, 😝 ale nie należy się dawać, tylko się targować.

Wystarczy tylko, że dam przykład. Piękny malachitowy lew. Bardzo mi się podobał, pytam więc „ile”? Sprzedawca mi mówi, że jak dla mnie to 850kwa, bo już u niego coś kupowałem, a ten lew jest ostatni 😝. To mu powiedziałem, że piękny, ale za drogo i odłożyłem. To on mnie pyta jaka jest moja best price? Więc mu mówię, że już dzięki, bo kupiłem co chciałem, a kamień za ciężki do samolotu i nie biorę. On wtedy, że na jedzenie potrzebuje i że za 500kwa… To mu mówię, że już kupiłem u niego i ma na jedzenie, a tego nie chcę choć piękny. On znowu, support me za 360kwa… Ja że dzięki, ale nie i wyszedłem z insaki..To on mnie dogonił z tym lwem i mówi, że za 250kwa mi sprzeda… No i sprzedał 😉 Dodam tylko, że odszedł zadowolony ze zrobionego biznesu, a ja się cieszę, bo na prawdę chciałem kupić tego pięknego lwa 😉


Po owocnym pobycie na targu w Kabwata, zadzwoniliśmy po ks.Kazika SDB i poszliśmy na przystanek skąd miał nas zabrać. Po kilkunastu minutach ksiądz się pojawił, zapakowaliśmy się do samochodu i ruszyliśmy w kierunku Manda Hill, żeby zjeść jakiś obiadek. Jako że dzisiaj piątek, zamówiliśmy sobie rybkę z kalmarami i frytkami. Do tego lody i kawa. Świętujemy radość ze spotkania, więc jak szaleć to szaleć 😉


Po obiadku wybraliśmy się w niesamowite miejsce, jakim jest cmentarz polskich misjonarzy w Kasisi. Spoczywają tu księża Jezuici, którzy tworzyli historię misji na tym terenie, bracia zakonni, księża Salezjanie, siostry z różnych zgromadzeń. Jest tu także grób s.Magdaleny, którą miałem przyjemność poznać kilka lat temu w Chamilali. Ksiądz Kazimierz bardzo się radował z faktu, że z nim tu przyjechaliśmy i powiedział do nas, że to taka symboliczną i piękna klamra spinająca całe dzieło misyjne. Ksiądz Kazimierz jest niesamowitym człowiekiem, z którego bije niewiarygodna radość i pogoda ducha. Pięknie opowiadał o każdym kogo znał, a także o tych którzy zmarli dużo wcześniej. Każdy pochowany tutaj misjonarz, czy misjonarka, pozostawił po sobie jakiś ślad, jakąś historię…

Choćby taką, że są tu obok siebie pochowani dwaj księża. Bracia. Kazimierz i Vincent Cicheccy. Jeden był Salezjaninem, a drugi Jezuitą… Niesamowite…


Po tej chwili refleksji i wyciszenia, pojechaliśmy wszyscy do Kasisi. Ksiądz Kazik bardzo chciał zobaczyć jak lata dron, więc chętnie go zapoznałem ze sprzętem i wykonaliśmy wspólnie lot zwiadowczy nad misją w Kasisi 😉
Pożegnaliśmy się z księdzem. Niedługo kolacja, więc Łuki zabrał się do odrabiania lekcji, a my siedzieliśmy sobie i popijaliśmy z Bronią herbatkę, czekając na powrót s.Józefy.


Kiedy zrobiło się ciemno, okazało się, że dzisiaj nie ma prądu w całej misji. Niestety czasami jest tak, że ZESCO ma przerwy w dostawie prądu i wtedy zostają tylko latarki. Poszliśmy więc na kolację i przy w świetle ledów zjedliśmy pyszną rybkę z mandarynkami 😉


Jako, że nic już więcej dzisiaj nie zdziałamy bo ciemno, to idziemy wcześniej spać. Zresztą jest to nawet wskazane, gdyż jutro jedziemy na farmę krokodyli, gdzie będziemy oglądać te olbrzymie gady z bliska 😃😃😃