Dronowanie, kino i bolący brzuch – 29.09.2021
Kolejny dzień w Mpanshya. Wiadro – znacie prawo Murphyego? No właśnie ono zaczęło obowiązywać w całej swojej rozciągłości… Pisałem wczoraj, że rano nie było wody i że przezornie nalałem wieczorem całe wiadro żeby mieć zapas. No i się okazało, że dziś już woda była, tyle że… Skończyła nam się „taśma komfortu” Ale przecież my jako zaradni Polacy i tym razem daliśmy sobie radę. Zutylizowaliśmy ostatnie zapasy chusteczek do nosa. Całe szczęście okazało się że „zbieraczy” charakter mojego syna pozwolił mu w czeluściach jego kieszeni spodni ukryć przezornie dwie takie paczki
Latający pająk
Pomimo tego że wstaliśmy dzisiaj 5:40, zbieraliśmy się wyjątkowo długo. Najpierw Łuki chciał skończyć w „Pustyni i w puszczy” które czyta. Potem robiliśmy jeszcze okrojony „plan poranka” – tzn, zestaw ćwiczeń kondycyjnych, ale tym razem bez biegania. Bez biegania, bo tu jest tak gorąco, że nie ma potrzeby dodatkowo się dogrzewać bieganiem. Całość skończyliśmy pakowaniem plecaka i ewentualnym wymyśleniem planu dnia.
Dzisiaj nie idziemy na mszę poranną do sióstr, bo wieczorem jest msza z okazji Święta i Łuki ma dzisiaj złożyć do mszy jako ministrant Ale do rzeczy. Kiedy już się zebraliśmy, poszliśmy na śniadanie które jak co rano przygotowywał dla nas Christopher. Od samego początku nie miałem do tego posiłku przekonania. Były dzisiaj bułki z marmoladą i jakimś bardzo tłustym usmażonymi jajkiem… No ale skoro zrobione, to spakowaliśmy wszystko i poszliśmy do Meggi, gdzie byliśmy umówieni na wspólne śniadanie. Meggi razem z Bronią przygotowały pyszna jajecznicę, a ja dałem na stół nasz ładunek. Śniadanko było pyszne bo na świeżym powietrzu w insace. Towarzyszył nam też z drzewa, wielki jaszczur o przepięknie niebieskiej głowie. Nazywają tego gada tutaj GumuGumu. Piękny
Niestety cały ten wspaniały obazek nieco zaburzył fakt że tylko ja zjadłem to tłuste coś, co dostaliśmy od Chrisa i od razu wiedziałem że to nie będzie mój najlepszy dzień tutaj…
Niestety cały ten wspaniały obrazek nieco zaburzył fakt,, że tylko ja zjadłem to tłuste coś, co dostaliśmy od Chrisa i od razu wiedziałem że to nie będzie mój najlepszy dzień tutaj…
Śniadanie z Bronią u Meggi
Gumu gumu
Po śniadaniu mimo mojego kiepskiego samopoczucia, poszliśmy wszyscy z wizytą do s.Sabiny. To jest na prawdę cudowna osoba. Bardzo miło nam się rozmawiało w insace za konwentem. Bronia przywiozła siostrze różańce z Medziugorie i gazetki z Polski. Potem był czas opowieści z misyjnych kręgów. Uwielbiam słuchać tych historii, zwłaszcza że część osób z nich znam, znałem lub już wcześniej o nich słyszałem. Po chwili przyszła do nas ze szpitala jeszcze s.Martha i zrobiło się mega wesoło. Troszkę się przez to zasiedzieliśmy i musieliśmy się zbierać, bo miałem jeszcze w planie odwiedzić Arkę dzisiaj.
Po wizycie u sióstr rozdzieliliśmy się z Bronią. Ona wróciła do Meggi, a my z Łukim poszliśmy do Arki Noego. Dzieciaki akurat skończyły lekcje, więc jak tylko się pojawiliśmy od razu zaprosiły Łukiego do zabawy. Wyszedł z tego regularny WF, bo przez ponad 45 min grali w piłkę, skakali po insakach i wieszali się na wszelkiego typu drążkach, jakie były w pobliżu. Nie wspomnę już o tym, że zanim zaczęli grać, to najpierw biegali jak szaleni po całym terenie szkoły.
Szaleństwo w Arce Noego – prawie WF 😉
Ja tymczasem razem z nauczycielami miałem czas na wykonanie przelotu dronem nad naszą misyjną szkołą. Mogłem pokazać z bliska jak wygląda takie urządzenie, a do tego zrobiliśmy powietrzną dokumentację fotograficzną i filmową. W Arce uczy się obecnie ponad 300 uczniów. 300!!!! Szok! Widać ogrom pracy jakiś przez te wszystkie lata została tutaj wykonana. Program Adopcji Serca stworzony przez s. Józefę naprawdę był i jest nadal, absolutnie epokowym dziełem. Dzięki zaangażowaniu wielu osób z Polski, USA i innych krajów, udało się tutaj stworzyć dzieciakom na prawdę komfortowe warunki do zdobywania wiedzy. Niestety ja nadal się kiepsko czułem, więc jak tylko skończyliśmy rozmawiać i latać zawołałem Łukasza i poszliśmy na obiad, bo już było dawno po czasie kiedy mieliśmy być.
Widok na całe osiedle, gdzie mieszka Meggi Domek Meggi z ogrodem i insaką (z prawej) Insaka Arka Noego w całej okazałości Misja Sióstr Boromeuszek w Mpanshya Arka
Po wizycie w Arce poszliśmy na obiad… Poszliśmy, bo jeść mi się wcale nie chciało. Po pierwsze gorąco dzisiaj jak nie wiem, a po drugie mój brzuch wygląda już jak balon. Zaczynam odczuwać lekki niepokój. Tyle tylko że doskonale wiem co jest przyczyną mojego stanu. Uczucie tego tłustego czegoś cały czas mi towarzyszy. Niestety z mojej głupoty, bo wcale nie musiałem jeść tego tłustego na śniadanie, ale głupie poczucie żeby nie „marnować” jedzenia wzięło górę nad rozsądkiem. Od razu śpieszę wyjaśnić, że gdybym nie zjadł, to by się jedzenie zmarnowało. O to, to nie. Po prostu zamiast jeść, mogłem to zostawić Christopherowi, a on by to z przyjemnością zabrał i zjadł. Oni kochają takie tłuste, kapiące olejem posiłki…
Obiadu nawet nie tknęliśmy. Były smażone frytki, tłuste gotowane ziemniaki, jakaś kiełbasa i sałatka z ogórkowo-pomidorowo-cebulowa. To znaczy zjedliśmy tą sałatkę warzywną, ale to było wszystko. Wypiliśmy tylko z Łukaszem po prawie 1,5l wody na głowę, Soft drinki (fanta, Sprite) zabraliśmy do plecaka dla Meggi, a resztę obiadu powiedziałem Chrisowi, żeby sobie zabrał. Ogólnie czuje się coraz gorzej. Brzuch mi puchnie, choć nic mnie w sumie nie boli. Po prostu ogólne wrażenie jest kiepskie. Myślałem, że spacer do Meggi mi pomoże, ale nic się nie zmieniło. Nie martwię się bo w końcu Meggi jest pielęgniarką, Bronia zresztą też, a na miejscu mamy szpital. Niemniej jednak wolałbym uniknąć jakichś większych komplikacji. Bronia zrobiła mi shota z Amolu, po którym dostałem solidnych dreszczy. To aż dziwne, ale obiecałem sobie, że nigdy więcej tłustego shitu… Od dzisiaj jem tylko warzywa i owoce! Jak dam radę
Kiedy przestało mnie telepać, wypiłem jeszcze gorącą herbatę i poszliśmy zrobić z Meggi zdjęcia dronem jej domku i okolicy. Potem siedliśmy razem do stołu, żeby zagrać sobie w Rummikuba. W tym czasie Łuki poszedł biegać z dzieciakami.
Pomyliliśmy godziny mszy Tak dobrze nam się grało, że ani się obejrzeliśmy, a była już godzina 16:15. Zawołałem Łukiego, żeby trochę ochłonął. Przyszedł tak brudny, że nie wiedziałem czy to moje dziecko, czy też jakiś miejscowy przyszedł zamiast niego. Ale luzik, msza miała być dopiero o 18, więc uznałem, że zdążę go wyprać, żeby do kościoła jakoś wyglądał. Jakież było jednak nasze zdziwienie, gdy Gosia usłyszawszy, że się na 18 wybieramy do kościoła powiedziała… Ale przecież msza jest tutaj o 17
Zostało nam 40min żeby ogarnąć brudaska i jeszcze zdążyć na mszę… NO CHANCE !!! Co było robić, tatusiowe działanie trza było wdrożyć Dziecko pod kran. Umyłem mu tylko widoczne części ciała takie jak ręce i twarz. Włosy wyczesałem grzebieniem pożyczonym od Meggi. Brudne od kurzu spodnie na szybkości ogarnąłem mokrymi chusteczkami, które miałem w plecaku… 5 min i DONE! Aniołek jak nowy. Łukasz obiektywnie stwierdził, że z mamą by to nie przeszło. No cóż, mamy tu nie ma, a działać trza było. Doszliśmy do kościoła na 16:55. całkiem nieźle zważywszy na fakt, że jeszcze przed chwilą graliśmy sobie w Rummikuba, a Łuki zbierał cały Zambijsku kurz z ziemi. Od razu poszliśmy do zakrystii, gdzie Father Dominik kazał jednemu z miejscowych ministrantów podać Łukaszowi białą komżę. Dodatkowo ks. Dominic wyznaczył Łukaszowi funkcję podawacza wina.
Cała msza była ku naszemu zaskoczeniu bardzo krótką bo zaledwie 1h. Łuki wyglądał jak aniołek . Jestem z niego mega dumny, bo spisał się na medal! Został pierwszym misyjnym ministrantem w tej parafii.
Na koniec mszy Father zaprosił Bronię i mnie na środek kościoła i jeszcze raz publicznie bardzo podziękował za zamontowanie wiecznej lampki przy ołtarzu i zaliczył nas do grona aniołów tej parafii
Potem było jeszcze tradycyjne przywitanie ze wszystkimi w kościele i poszliśmy do Meggi. Nadal się czuje fatalnie, tyle że z tych emocji trochę mnie odpuściło.
Meggi na dzisiaj wieczór zaplanowała „kino pod insaką” Ustawiła na stole rzutnik, rozciągnęła białe prześcieradło i z komputera puściła najnowszego „Króla Lwa”
. Przyszły też okoliczne dzieciaki z własnymi krzesełkami i tak sobie siedząc w insace, w Zambii oglądaliśmy film o Lwach. Jakiś kosmos!
Ja nadal nic nie mogę jeść, a nawet w pewnym momencie dostałem gorączki. Meggi co prawda sprawdziła mnie termometrem, ale mimo że wyszło 36,6°C, to ja się czułem kiepsko. Zresztą Bronia jak położyła mi rękę do czoła to stwierdziła, że parzę… Co dziwne pomimo tego, że nie miałem ochoty na nic do jedzenia, to złapałem smaka na ogórka. Gosia obrała więc mi jednego i go zjadłem. Dostałem kolejną gorzką herbatę i poszliśmy dalej oglądać film. W czasie seansu, chyba na skutek ogórka, mój wielki jak bania brzuch zaczął pracować i już nie było takiego silnego uczucia potłuszczowego jaki mi towarzyszył przez cały dzień. Gdzieś tak po godzinie zanim się film skończył wyraźnie poczułem, że temperatura mi spada i samopoczucie zaczęło mi się poprawiać.
Jest już bardzo ciemno, więc odpaliliśmy latarki i dzielny Łukasz powiedział, że mnie zaprowadzi do domu. Dziecko się trochę przejęło, bo nie ściemniam mu, że wszystko jest cacy, tylko mówię jak jest. Wolę, żeby był świadomy sytuacji na wypadek, gdyby trzeba było budzić sąsiadów obok. Zresztą mieszkamy w takiej jakby bursie przyszpitalnej, więc dookoła są osoby związane z misją i szpitalem.
Wracamy do domu. Jest że mną dużo lepiej. Zresztą muszę jeszcze wyprać tego mojego małego zucha, bo brudny jak nie wiem po dzisiejszej zabawie.