Pierwsza niedziela w Chamilali – 26.092.2021
Dzisiaj niedziela. Spaliśmy dosyć dobrze. W sumie to nawet było gorąco, ale w porównaniu do tego co pamiętam, to tym razem w ogóle nie przeszkadzało to w spaniu. Obudziliśmy się koło 6 rano. Trzeba było się ogarnąć i już o 6:40 szliśmy z siostrami do kościoła na mszę. Msza odbywała się na starej kaplicy. Nowy kościół jest jeszcze nie gotowy. Na razie są wylane tylko fundamenty i zrobiona podłoga, ale brakuje jeszcze słupów, ścian, dachu i wszystkiego .
W drodze do kościoła Po prawej kobiety, po lewej mężczyźni, a dzieci z przodu Łuki zanosi ofiarę
Msza trwała 2,5h, bo oprócz mszy było także zebranie rady parafialnej. Sama msza św była taka typowa: śpiewy, tańce, długie przemowy, witanie visitorów. Choć tym razem gdy nas witano, to ze względu na pandemię nie było gremialnego podawania sobie rąk. Tylko s. Alphonsina nas przedstawiła i cały kościół dla nas zaśpiewał i zatańczył też fajna forma
. Łuki był bardzo przejęty
. Całość od przyjścia do kościoła, aż do wyjścia zajęła nam ok 3h.
Wracamy z kościoła
Potem poszliśmy na śniadanko do sióstr. Wypiliśmy kawkę i zjedliśmy chleb z kabanosami, które przywieźliśmy z Polski.
Po śniadaniu stwierdziliśmy, że musimy się przepakować. Mamy w bagażu sporo rzeczy dla sióstr i dzieciaków, więc trzeba to od razu wydobyć, bo za chwilę zginiemy w bałaganie. Gdzieś mi się zapodziały zapasowe spodnie Łukasza i nie mogłem ich znaleźć, a te poprzednie poszły do prania. Ja tych wszystkich bagaży nie ogarniam. A nie mogę się rozpakować do końca, bo jutro musimy się przenieść na dwa dni z całym majdanem gdzie indziej. Więc mi się nie opłaca rozpakować i jeszcze raz spakować. A wszystko dlatego, że na dwa dni przyjeżdża Matka Generalna na wizytację i musimy się przenieść.
No i jak zwykle… Miałem się przepakować. Ale…. No właśnie, ale… Okazało się, że po śniadaniu pojawili się koledzy i koleżanki Łukasza i zaprosili go do zabawy. Zgodziłem się, a Łukasz zabrał ze sobą piłkę i przepadł gdzieś na wiosce. No więc skoro się już dziecka pozbyłem (zamiast się przepakować), postanowiłem zrobić próbny lot dronem.
Łuki z kolegami idzie grać w piłkę
Jak się łatwo domyślić, z próbnego lotu, bardzo zresztą udanego, zrobiło się regularne latanie nad okolicą. Zaraz zleciało się pół misji i jedni przez drugich dzwonili do następnych, żeby patrzyli w niebo, bo samolot lata. Ale było kino. Oczywiście musiałem od razu pokazywać jak wyszli na zdjęciach, potem jak wyglądali z wysoką itd… Tak zleciało mi w sumie do obiadu. Nawet nie wiem kiedy to się stało. Jako że dzisiaj niedziela, więc pracy jako takiej nie ma. Za to okolica aż się prosiła o naloty dronowe.
Chamilala z góry – pierwszy lot próbny Łuki z dziećmi grają w piłkę Wioska Tiopa z powietrza Misja w Chamilali
Siostrze Józefie bardzo się zdjęcia spodobały, więc od razu dostałem zlecenie na pełną dokumentację
W tym czasie Łuki cały czas się bawił z dziećmi. Tylko co jakiś czas szedłem sprawdzić, czy jeszcze żyje w tym upale, a także wymieniałem mu butelki z wodą, bo jak grali w piłkę, to był cały czerwony. Mama kupiła mu przed wyjazdem taką mocno jaskrawo-pomarańczową czapkę, na którą się trochę zżymałem, ale która okazała się strzałem w 10. Po prostu z daleka widziałem już gdzie w buszu goni Łukasz bo ta czapka była tak widoczna. Raz to nawet poleciałem dronem sprawdzić, gdzie się bawi i też bez problemów go od razu mogłem z powietrza wypatrzeć. Czapka jest super.
Gdzieś na wiosce Łuki gra w piłkę z miejscowymi dziećmi Znajdź Łukiego
No i tak na luzaku minął dzień, aż tu się nagle okazało, że nastąpiła zmiana planów i jutro wyjeżdżamy na 4 dni do Mpanshya… Ło matko… Jest już późno, a ja zamiast spać teraz muszę się przepakować, bo część walizek zostawiamy w Chamilali, a część zabieramy do Mpanshya… Do tego zrobiło się wyjątkowo duszno i niezbyt mi się chce teraz zabierać za tą robotę.
Od razu mi się też przypomniało, jak dzisiaj rano w kościele ks. Rupert witając nas, śmiał się, że wybraliśmy najlepszy moment, żeby przylecieć do Zambii, bo teraz właśnie robi się najgoręcej i będziemy mogli poczuć co znaczy prawdziwa Afryka. Nie wiem, ile jest stopni. Raczej 40 nie przekracza. Czasami słońce chowa się za chmurami, czasami powieje lekki wietrzyk i ogólnie da się przeżyć.
Kolacja mistrzów – ananas 🙂
Łuki spoko, czuje się tu jak ryba w wodzie. Ma kolegów i koleżanki. Dzisiaj szalał cały dzień i już powoli zaczyna się przełamywać do mówienia Na początku było z tym kiepsko, bo się wstydził i widać, że emocje są. Ale teraz pomału łapie o co w tym chodzi i zaczyna używać How are you? 😉
Łuki odrabia lekcje, a na ścianie pilnuje go gekon
Łuki już śpi… Zdecydowanie odczuwam brak mojej kochanej żony. Ona by te walizki w 5 min ogarnęła…
No i jeszcze do tego wszystkiego pojawiły się te @#$&+# tarantule, których szczerze nienawidzę… No nic… Koniec marudzenia, czas się brać za walizki .