Sanktuarium Matki Bożej Kębelskiej w Wąwolnicy
Na weekend mieliśmy jechać na Zlot Miłośników Vanlife’u (podróżowania domkami na kółkach) prawie na drugi koniec Polski. Szykowaliśmy się do tego wyjazdu od miesiąca. Tymczasem „przez przypadek” przeczytałam na internecie artykuł o Siostrach Kapucynkach, które zbierają fundusze na budowę Domu dla Dzieciaków w Wąwolnicy ,(ttps://www.gosc.pl/doc/6442583.Przy-kawie-dziala-Bog ) A że to temat bliski naszemu serua i była tam wzmianka o Sanktuarium, to sprawdziłam na mapie, gdzie to jest. Potem zapytałam taty, czy możemy tam pojechać, bo to „tylko” 4 godziny drogi. Zgodził się :). Więc zmieniliśmy nasz plan na weekend i umówiliśmy się, że pojedziemy do Wąwolnicy z samego rana w sobotę. Chodziło o to, aby jeszcze w sobotę wieczorem wrócić do domu i w niedzielę mieć spokojny dzień, żeby najstarszy odpoczął przed poniedziałkowym pójściem do szkoły. Ale znów nam nie wyszło ;P. Zaczęło się od tego, że w sobotę spaliśmy bardzo długo, potem długo sprzątaliśmy mieszkanie, a chłopcy szaleli na hulajnogach. Koniec końców odechciało nam się wyjazdów. Tata zamontował szkolniakowi nowe, lepsze światło nad biurkiem, potem dorobił brakującą półkę i zrobiło się południe. W końcu nadeszła pora obiadu. Zrobiłam zupę i na odmianę zachciało się nam jechać. Na szczęście dzieci od rana wiedziały, że mamy w planach wyjazd, więc udało się szybko spakować. Śmialiśmy się, że chłopaki może nie są mistrzami prędkości, jeśli chodzi o inne dziedziny życia. Za to na pewno są świetni, jeśli chodzi o szybkie pakowanie się i wybieranie się na wycieczki.
Jadąc samochodem szukałam więcej informacji o miejscu, do którego jechaliśmy. Natrafiłam na kolejny artykuł, w którym Przeor Jasnej Góry powiedział, że w żadnym miejscu w Polsce nie ma tylu Cudów Matki Bożej co w Wąwolnicy. (https://radioniepokalanow.pl/posluchaj-matka-boza-kebelska-w-wawolnicy-w-zadnym-miejscu-w-polsce-nie-ma-tylu-cudow-matki-bozej-co-tutaj/ ). Zaintrygowało nas to :). Żeby tego było mało, okazało się, że w sobotę i w niedzielę w Wąwolnicy jest obchodzony Jubileusz 42-lecia ukoronowania figury Matki Bożej Kębelskiej i będą tam wielkie uroczystości. Z jednej strony nie chcieliśmy się pchać tam, gdzie będą tłumy, a z drugiej była ciekawość, bo nigdy wcześniej tam nie byliśmy. Ciekawość zwyciężyła. (https://archidiecezjalubelska.pl/blog/uroczystosci-matki-bozej-kebelskiej-w-wawolnicy-5-6-09-2020/ )Jak dojechaliśmy na miejsce okazało się, że Wąwolnica to sympatyczne małe miasteczko. W dodatku przygotowane na przyjazd pielgrzymów na taką uroczystość. Chcieliśmy zdążyć na mszę świętą o 18, więc szukaliśmy miejsca do zostawienia samochodu. Większość dostępnych tam parkingów była na polach i był na nie bardzo stromy zjazd. Stwierdziliśmy, że nie będziemy się tam pchać naszym campervanem, bo potem moglibyśmy nie wyjechać. Spytaliśmy więc strażaków, którzy obsługiwali parking o możliwość zostawienia auta i pokierowali nas w fajne miejsce. Stanęliśmy obok autokarów, niedaleko Bazyliki. Na samym początku podszedł do nas strażak sam poprosił o datek na budowę Domu dla Dzieciaków :)))). Czyli de facto od razu mogliśmy wspomóc to, po co tam chcieliśmy pojechać 🙂 Zadowoleni poszliśmy do kościoła.
Bazylika jest położona na wzgórzu, a sam kościół jest pod wezwaniem św. Wojciecha. Poniżej Bazyliki są Błonia – Pole Różańcowe. Było tam sporo wydzielonych sektorów dla pielgrzymów. Większość pustych. My stanęliśmy z daleka od wszystkich, z boku Ołtarza Polowego. Najlepsze jest to, że zdążyliśmy na mszę świętą o 18, chociaż nie planowaliśmy (było ryzyko, że się spóźnimy). Chłopców usadziliśmy na kocyku za ogrodzeniem Bazyliki. Dobrze, że tata przytomnie zauważył, że w miejscu, gdzie chciałam się rozłożyć, było mrowisko i przeniósł koc nieco dalej, bo skończylibyśmy jak Telimena :). Chłopcy dzielnie wytrwali do końca, dłubiąc w ziemi patykami. Bawili się całkiem nieźle. Mszę świętą odprawiał Biskup Prymicjant Adam Bab. Nie było dużo ludzi. Spotkany po mszy świętej ksiądz (nazwijmy go Fajny Ksiądz, bo jeszcze kilka razy z nim rozmawialiśmy i był bardzo sympatyczny) powiedział, że jest tam obecny od wielu lat co roku i zawsze są tłumy na tej uroczystości. A w tym roku było mało pielgrzymów. Po mszy świętej poszliśmy zobaczyć Bazylikę. Obchodząc dookoła kościół natrafiliśmy na figurę św. Wojciecha. Oczywiście musieliśmy zrobić zdjęcie z patronem :). Tata zauważył, że obok figury jest łódź. Wysłał więc jedno z dzieci, żeby zapytał Fajnego Księdza, dlaczego św. Wojciech ma łódź pod nogą. Fajny Ksiądz zrobił niezwykle zaskoczoną minę. Zapytał stojącej obok katechetki i poprosił ją o wytłumaczenie zagadnienia dzieciom, ale ta jak stała, tak szybko pobiegła do swoich obowiązków ;P. Fajny Ksiądz postanowił jednak się nie poddawać się i znaleźć jakieś wytłumaczenie. Po chwili namysłu udało mu się nawiązać do łowienia ryb – dusz – rybacy ludzi i apostołów. Po czym stwierdził, że tak dokładnie nie wie i musi to zgłębić, bo jest dociekliwy. Ale czad :). Super ksiądz. Przemiły 🙂 Po mszy świętej wróciliśmy do domku na kółkach na kolację. Wcześniej wypatrzyliśmy parking nieco bliżej Bazyliki i czekaliśmy, aż się zwolni na nim miejsce. Kiedy tylko trochę się poluzowało od razu przeparkowaliśmy Craftiego. Strażacy już nie pilnowali i więc było trochę zamieszania, bo na miejscu dla busów stały osobówki i było ciasno. Ale jakiś autobus wyjeżdżał i zrobił nam miejsce :)))) Wieczorem udaliśmy się do Bazyliki na Apel Jasnogórski. Staliśmy na polu w oczekiwaniu na modlitwę. Tata wrócił do auta rozłożyć spanie, bo dwójka z trójki mimo, że spała w drodze już była zmęczona i marudna. W pewnym momencie przeszedł obok nas Fajny Ksiądz i powiedział chłopakom, żeby patrzyli na bok, bo tam idzie ksiądz biskup, a św. Wojciech też był biskupem. I żeby powiedzieli do księdza biskupa, że jesteśmy z Krakowa, to nas pobłogosławi. No to zazwyczaj lekko nieśmiałe nasze dzieci, jak tylko biskup przechodził jeden przez drugiego mówiły do niego: jesteśmy z Krakowa. :)))). A najgłośniej najmłodszy :)). Ksiądz biskup zachwycony podszedł do nas i zaczął rozmowę. No to mu powiedziałam, że jesteśmy z Krakowa i że jeszcze dwa dni temu nie wiedzieliśmy, że takie miejsce jak Sanktuarium w Wąwolnicy istnieje. Że mieliśmy jechać na Zlot Miłośników Vanlifu, ale przeczytałam artykuł o Siostrach, które zbierają na ukończenie budowy domu dla dzieci i że to temat bliski naszemu sercu. Ksiądz zachwycony chłopakami pobłogosławił nas i zaprosił na Procesję ze światłami do Kaplicy Objawień Matki Bożej Kębelskiej. :)))))) Trochę grzmiało. Więc po Apelu Jasnogórskim zdecydowaliśmy się rozdzielić. Ja z młodszą dwójką wróciłam do auta, a tata z najstarszym poszli na Procesję.
Ołtarz polowy nocą
Ludzi na Procesji było mnóstwo. Nasi zaczekali aż wszyscy przejdą i poszli na końcu. Nie wiedzieliśmy, że będzie procesja ze świecami, więc nie byliśmy przygotowani. Ale od czego mamy tatę 🙂 Poszedł szybko na jeden ze straganów i po chwili wrócił z dwiema świecami które kupił w ostatniej chwili tuż przed zamknięciem straganu :). I poszli. Chyba jako jedyni z wszystkich wzięli ze sobą duży parasol i dodatkowo kurtkę z kapturem, która wytrzymuje deszcz. Trochę mi było żal, że nie mogę iść z nimi, ale młodsi byli tak zmęczeni, że nie dali by rady i pewnie trzeba by ich nieść. A spod Bazyliki do Kaplicy jest chyba ze 2 km… Może innym razem :). Chłopcy oczywiście byli zawiedzeni, że nie mogli iść. Jednak gdy tylko dotarliśmy do samochodu, szybko się przebrali i położyli do łóżek, a po paru minutach, jak zgasiłam światło – spali :). Ja też próbowałam się położyć, ale nie mogłam zasnąć. Zwłaszcza, że zerwał się silny wiatr, samochodem trzęsło na wszystkie strony, a za moment zaczął padać deszcz, który po chwili zmienił się w solidną ulewę.. Na szczęście tata napisał mi wiadomość, że doszli na miejsce (pod kaplicą miała się odbyć msza święta) i że wracają, bo przecież na mszy już byliśmy. Z relacji taty wiem, że na Procesji było pięknie. Podobało mu się mnóstwo zapalonych świec, które były podnoszone, jak wszyscy śpiewali Ave Maria. Opowiadał, że w pewnym momencie dało się słyszeć syreny wzywające strażaków (a było ich tam całe mnóstwo do obsługi). Strażacy w biegu zbierali się i wsiadali do wozu bojowego, który jechał w przeciwnym kierunku niż szli i rozganiał na boki całą procesję. W końcu pielgrzymi doszli na miejsce po około 30 minutach. Kiedy już było zupełnie ciemno i rozpoczynała się msza święta, zaczęło kropić. Był taki tłum, że nawet nie podeszli do kaplicy, tylko zostali na ulicy. Tata zdecydował, że wracają. Rozpoczęli wędrówkę powrotną. Po drodze dopadła ich burza, która nadciągała od dłuższego czasu i musieli iść w strugach deszczu. Dobrze, że mieli ten wielki parasol, bo byłoby kiepsko. Zawsze mogłam po nich podjechać, ale nie było z nimi kontaktu, bo tata wyciszył telefon. Na samym końcu drogi – od Bazyliki do auta, było już tyle wody na ulicy, że tata niósł dziecko na barana brodząc po kostki w wodzie . Przyszli do auta zaraz po 22. Strat większych nie odnotowałam, mieli tylko spodnie i buty mokre, reszta w miarę sucha. Byli bardzo zadowoleni, że spotkała ich przygoda :))))
W niedzielę rano obudziliśmy się na prawie pustym parkingu (dzień wcześniej pytaliśmy Fajnego Księdza, czy możemy tu zostać na noc i powiedział, że bez problemu). Śniadanie jedliśmy z widokiem na Bazylikę, Ołtarz Polowy i Pole Różańcowe. W samochodzie było ciepło i przyjemnie. W nocy tata włączał ogrzewanie, także rano było nawet trochę za ciepło. 😉
Nie mieliśmy sztywnego planu, więc się nie spieszyliśmy. Wiedzieliśmy tylko, że o 12 jest odprawiana Suma, a po niej chcieliśmy wracać do domu. Strażaków dookoła było tyle, że chłopaki nie wiedzieli, gdzie mają patrzeć. :))))) A z samego rana załapaliśmy się jeszcze na oglądanie przez okno dezynfekcji ToiToi’ów, które w szeregu stały na końcu parkingu. Brzydka pogoda spowodowała jednak, że zweryfikowaliśmy nasze plany. Postanowiliśmy iść zobaczyć, jak będzie wyglądało przeniesienie figury Matki Bożej Kębelskiej z kaplicy na Ołtarz Polowy. Nie padało, ale było pochmurno. Zwykle tata się śmieje, że zabieram za dużo rzeczy na zapas na wyjazd, to tym razem wzięłam bardziej na styk. I okazało się, że lepiej byłoby mieć więcej zapasów. Na szczęście długie spodnie najstarszego syna po wczorajszej procesji wyschły przez noc. Ale dżinsy taty już nie. Dobrze, że się pomyliłam i zamiast krótkich spodni na przebranie, spakowałam mu zapasowe długie, które bardzo się przydały. Dodam jeszcze, że jak wyjeżdżaliśmy z domu, wszyscy byli w strojach letnich, bo był upał. A dzisiaj pogoda na długie spodnie, polar + kurtkę.. W ostatniej chwili dopakowałam chłopakom gumiaki, więc mogliśmy swobodnie dzieci wypuścić w to błoto, które się zrobiło na polu po nocnej ulewie. Na tym koniec super dobrych informacji. Otóż tacie nie wzięłam zapasowych butów. A po jego wczorajszym spacerze po kostki w wodzie, z butów jeszcze się wylewa woda ;). Dobrze, że miał w aucie crocsy. Wyszedł więc na niedzielną mszę świętą w długich spodniach, bosych stopach i crocsach 😉 :P. Twierdził, że mu było ciepło ;). Tym razem zabraliśmy ze sobą więcej parasoli, bo zbierało się na deszcz. Chłopakom bardzo się podobała procesja przeniesienia figury Matki Bożej Kębelskiej. Uczestniczyło w niej sporo księży. Staliśmy oczywiście trochę z boku, żeby omijać tłum, więc widzieliśmy tylko wyjście z kaplicy, ale dojścia do ołtarza już nie. Z miejsca, w którym się zatrzymaliśmy był doskonały widok … na plecy ołtarza 😉
Postanowiliśmy zostać na mszy świętej o 9:30 – teoretycznie dla młodzieży. A praktycznie uczestnicy byli młodzi duchem. Jak widać na Polu Różańcowym tłumów nie było. Zresztą szybko zaczął padać deszcz, więc się przenieśliśmy spod płotu parę metrów bliżej Bazyliki, pod balkon przy plebani. Obserwowaliśmy jak za ołtarzem na szybko dostawiano dodatkowe namioty, aby uchronić służbę liturgiczną przed zmoknięciem. A my czuliśmy się jak VIPy ;). Nikogo blisko nie było. Nie padało na nas, a jednocześnie wszystko było doskonale słychać i widać. Najmłodszy wydłubywał piasek spomiędzy szczelin w chodniku, aż zachwycony dokopał się do mrówek :). Nie przeszkadzaliśmy mu za bardzo w tym procederze, gdyż dzięki temu my mogliśmy wysłuchać bardzo fajnego kazania ks biskupa. Mówił o zdecydowanych działaniach, między innymi w kontekście ostatnich wydarzeń, o akceptacji ludzi i słuchania nauczania Papieża Franciszka, bez popadania w skrajny radykalizm.
Kaplica z figurą Matki Bożej Ołtarz polowy
Po mszy świętej zajrzeliśmy do Kaplicy. Dzieci zachwyciły się tym, że jeszcze przed chwilą na Ołtarzu stała figura, a teraz był tylko obraz. Długo przypatrywały się z zainteresowaniem. Później udaliśmy się zamówić intencję mszy świętej. Stanowisko stało obok Bazyliki. Był to stolik pod namiotem, przy którym siedziały dwie siostry Kapucynki. Nie dość, że fajnie wyglądały, to jeszcze były bardzo miłe. Generalnie wszystkie Siostry Kapucynki, które spotkaliśmy wczoraj i dzisiaj robiły takie wrażenie. Uśmiechnięte i pogodne. Aż miło. Niestety nie miały obrazków do zapisywania intencji. Wszystko tylko notowały do zeszytu. Jak tłum po mszy świętej się rozszedł postanowiliśmy wrócić do auta.
Zapomniałam dodać, że stojąc pod balonem obok plebanii, spotkała nas nie lada gratka. Zobaczyliśmy na żywo Prymasa Polski. Od razu dużo osób go otoczyło i każdy chciał się z nim sfotografować. Biedny ksiądz próbował zachować dystans i im grzeczniej się odsuwał, tym bardziej się do niego przysuwali ;). Postanowiliśmy nie pchać się tam, tylko przyglądaliśmy się z niewielkiej odległości. Co by nie mówić, to nawet w Częstochowie nie byliśmy tak blisko Prymasa Polski.
Wczoraj wieczorem myśleliśmy, że może dzisiaj rano pójdziemy na spacer do Kębła do Kaplicy, do której wczoraj szła Procesja. Jednak jak już zmieniliśmy wszystko, to po mszy świętej, pojechaliśmy tam samochodem. I dobrze, bo pogoda była taka kapryśna, że co chwilę padało. Kaplica jest oddalona od Wąwolnicy około 2 km. Obok niej jest kawałek czegoś w stylu niewielkich Błoń z numerami sektorów. To wszystko wygląda dość niepozornie. Gdybyśmy nie wiedzieli, gdzie jechać, moglibyśmy przegapić to miejsce.
Wnętrze kaplicy Kaplica w Kęble
Jest tam naprawdę ładnie. Dookoła Kaplicy wszystko zadbane, świeże kwiaty przed malutkim Ołtarzem. Trochę słabo widać było wnętrze Kaplicy, bo się światło odbijało od szyb. Ale tata ma swoje tajne sposoby i zrobił zdjęcie – mnie się nie udało ;). Mogliśmy więc obejrzeć wnętrze na telefonie. Na pierwszy rzut oka, wszystko tam jest takie malutkie i niepozorne, ale jednocześnie w tym miejscu panuje trudna do opisania atmosfera niesamowitego spokoju. Odkryliśmy kolejne miejsce, do którego chyba trzeba będzie kiedyś wrócić 🙂