2019.11.26Mpanshya, Priscilla i ostatni dzień w Chamilali
Dzisiaj nas ostatni dzień pobytu na misji jutro już jedziemy do Lusaki. Wstaliśmy z Łukim ok 5:55… Dobrze się spało, bo w nocy padało…(nazwisko zobowiązuje 😉 ) Ubraliśmy się i poszliśmy sobie powoli na mszę św. Dzisiaj znowu do księży w kaplicy. Pogoda super. Wszystkie kolory od rana są jakieś takie żywsze. To bez wątpienia zasługa deszczy, które teraz się tutaj coraz częściej pojawiają. W między czasie jak szliśmy, minął nas samochód, w którym jechały Siostry, pomachaliśmy im i poszliśmy dalej. Dzisiaj mamy napięty plan, więc trzeba pewne sprawy przyspieszyć.
Na mszy św było więcej osób niż zazwyczaj, do tego wrócił jeszcze jeden ksiądz z wyjazdu, więc była pełna obsada.

Po mszy św pożegnaliśmy się z naszymi księżmi. To była nasza ostatnia msza tutaj. Wsiedliśmy z Łukim na pakę samochodu i pojechaliśmy do konwentu. Szybkie śniadanie i … JEDZIEMY DO MPANSHYA!!!

Oprócz nas jechali też pracownicy naszej misji, bo siostra Józefa chce, żeby powycinali w Mpanshya fragmenty pewnego rodzaj krzewu, po to żeby go posadzić tutaj w Chamilali. To taka roślina co nie wymaga dużo wody, a doskonale się rozrasta na kształt żywopłotu. Siostra chce tym obsadzić zagrodę dla kóz żeby nie wychodziły.
Przejeżdżając przez most na Luangwa, od razu zauważyłem, że wody w korycie rzeki jest dużo, dużo więcej. Kilka dni opadów i taka różnica…Wow..

Po drodze kupiliśmy banany, które damy Meggi. Dla niewtajemniczonych, Meggi czyli Gosia, jest Polką i pracuje w szpitalu w Mpanshya od lat. Już się nie mogę doczekać. Mpanshya to dla mnie szczególne miejsce i bardzo chcę je Łukiemu pokazać. Dzisiaj będzie normalny dzień szkolny, więc spodziewam się całej gromady dzieciaków :). Do tego jest duże prawdopodobieństwo, że spotkamy naszą Priscillę, więc dodatkowo się cieszę. Bardzo jestem ciekaw naszego spotkania.
Dojechaliśmy na miejsce. Boże, buzia mi się nie przestaje uśmiechać… Jak ja kocham to miejsce!
Podjechaliśmy od razu pod Arkę Noego, bo Siostra ma spotkanie z nauczycielami. Dzieci tłumy!! Maluchom to oczy prawie z orbit wypadły, jak zobaczyły Łukiego :)))) Wysiedliśmy pod przedszkolem i siostra Józefa poprosiła mnie, żebyśmy poszli najpierw do siostry Sabiny. Nie ma sprawy. Do Arki wrócimy. I tak już jest takie zamieszanie, że żadne z dzieciaków szybko stąd nie odejdzie 🙂
Gdy przyszliśmy do konwentu, siostra Sabina nas jak zawsze bardzo serdecznie powitała i powiedziała że Meggi jest u siebie w szpitalu. Poszliśmy tam więc. Meggi bardzo się ucieszyła z naszej wizyty. Oprowadziła nas po oddziałach szpitalnych i umówiliśmy się na później. Meggi leci w grudniu razem z siostrą Józefą do Rwandy, a my pomagamy im załatwić biletu lotnicze.
Oprowadziłem Łukiego po okolicy. Pokazałem mu „markety”, drogę do kościoła gdzie swego czasu miałem dosyć niebezpieczną przygodę, a także kościół i plebanię, gdzie pracowali nasi Polscy księża.
Niestety już ich tu nie ma, dowiedziałem się dopiero po przylocie że ks. Michał niedawno stąd wyjechał, a na jego miejsce jest już dwóch miejscowych księży. Wielka szkoda, bo bardzo się cieszyłem na to spotkanie.
Po skończonym spacerze wróciliśmy do siostry Sabiny i powiedziałem że idziemy do Arki.
Po drodze spotkałem kilku znajomych z czasów jak tu przyjeżdżałem do Mpanshya. Bardzo to było miłe, bo każdy się ze mną witał i dopytywał co słychać i że dawno mnie tu nie było 🙂
Spotkałem także Pana Mumba. To tata Priscilli. Okazało się, że specjalnie przyszedł do Mpashya, gdy dowiedział się, że będę. Przyszedł podziękować za wsparcie i zaprosić do siebie. Bardzo miło sobie porozmawialiśmy, przedstawiłem mu Łukiego, porozmawialiśmy o rodzinach itd. 😉 Z wielkim smutkiem musiałem mu jednak podziękować za zaproszenie, bo aż tyle czasu dzisiaj nie mamy żebym mógł iść do sąsiedniej wioski. Zwłaszcza że wiem ile trwają takie odwiedziny. Mało tego, Pan Mumba mówił mi, że mają dla mnie specjalnie przygotowanego kurczaka, żebym sobie zabrał ze sobą, ale jak się dowiedział że jutro do Polski wracamy, to stwierdził, że nic z tego i w takim razie „next time” 🙂 Powiedział jeszcze że Priscilla będzie w Arce. Pożegnaliśmy się i poszliśmy z Łukim do przedszkola.

Co tu się działo przez godzinę to nawet trudno opisać. Oprowadzałem Łukiego po terenie przedszkola, opowiadałem mu co i gdzie się znajduje, jednocześnie sam podziwiałem ogrom zmian jakie od czasu mojego ostatniego pobytu tutaj zaszły. Oczywiście jak tylko się pojawiliśmy otoczyła nas cała gromada dzieciaków, którzy jeden przez drugiego próbowali się przyglądnąć Łukiemu… hihihihi… bez wątpienia podobne zainteresowanie wywołałbym w naszym polskim przedszkolu gdybym przyszedł z małpką :P…

Łuki od razu poczuł się jak ryba w wodzie i zaczął z dzieciakami biegać i się bawić. Normalnie jakbym charta ze smyczy spuścił, istne szaleństwo. Najzabawniejsze było to że, Łuki biegł z przodu a za nim cała chmara dzieciaków… normalnie wyglądało to jakby go gonili :))) To jest w Arce cudowne, że dzieci są tu bardzo otwarte, serdeczne i ciekawskie. Idealne towarzystwo dla mojego syna…

Skoro już Łukiego miałem z głowy, bo gdzieś poleciał z dzieciakami, to ja jeszcze raz zrobiłem sobie spacer po terenie Arki… Ale zmiany!Przybyło dużo nowych budynków, cały teren jest ogrodzony, klasy świetnie wyposażone, huśtawki, karuzele, zjeżdżalnie, nawet trampolina tu jest. Do tego przepiękny ogród z kwiatami i soczystą zielenią. Niesamowite jak wiele tu się udało zrobić dzięki temu, że ludzie w Polsce, ale też z innych krajów , chcą pomagać dzieciom w Afryce. To przedszkole jest najlepszym dowodem na to, że warto i trzeba pomagać.
Niesamowite…






Po pewnym czasie przyszła też Priscilla ze swoim synkiem 🙂 Usiedliśmy sobie pod wiatą i chwilkę pogadaliśmy. To było już zupełnie inne spotkanie. Priscilla to już praktycznie dorosła kobieta. Jest już mamą rozkosznego Blessings’a, który co prawda straszliwie zaczął płakać jak zobaczył taką białą zjawę, ale i tak jest słodziak. Łukiego, który przybiegł w między czasie, bardzo rozbawiło, jak zobaczył na nogach małego buty, w których miał kiedyś chodzić Ojti, a które to buty jakiś czas temu wysłaliśmy w paczce o Zambii 🙂 Od razu miał możliwość zobaczyć na własne oczy, że przygotowana przez nas paczka dotarła do adresata 😉 Priscilla opowiadała, gdzie chodzi do szkoły, jak się mają rodzice, że mama nie mogła przyjść. Bardzo się cieszę że wróciła do szkoły po tym jak urodziła małego, bo widać niesamowite postępy jeśli chodzi o język angielski. Jak byłem tu parę lat temu, to nasza rozmowa ograniczała się do standardowego „how are you?” a całość rozmowy prowadziłem z tatą, tera natomiast jest to w pełni komunikatywna osoba 🙂 super.

Ustaliliśmy, że przydał by się jej nowy rower bo ma dosyć daleko na nogach do szkoły, materac i jeszcze kilka drobiazgów. Przyszła siostra Józefa i powiedziała, że musimy już się zbierać, więc pożegnaliśmy się i pojechaliśmy do siostry Sabiny. Co do Priscilli, to ustaliłem z Siostrą od razu, że jutro w Lusace zrobimy większe zakupy i Siostra jej to dostarczy. Jak dla mnie super 😉
Posiedzieliśmy chwilkę jeszcze u siostry Sabiny, przyszła też Meggi, pogadaliśmy i ruszyliśmy w drogę powrotną do Chamilali. Dzisiaj ma przyjechać Brayan ze swoją ekipą i zaczynać budowę sal operacyjnych, więc siostra Józefa musi wrócić do siebie. No a my musimy się przecież spakować, bo jutro wracamy do Polski.





To były naprawdę udane odwiedziny! Ależ jestem zadowolony, Łuki zresztą też, bo się wygonił za wszystkie czasy. Po przyjeździe, poszliśmy na obiad, który przygotowała siostra Francesca. Bryan już był i jego pracownicy już zaczynali zwożenie pustaków i przygotowywanie zaprawy murarskiej. Siostra omawiała z nimi plany budynku, a my poszliśmy się pakować…


W pokoju bałagan mamy okrutny, ale gdzieś po 2 godzinkach ogarnąłem temat i jesteśmy gotowi do drogi. Jutro start o 5 rano.
Kolacja była dosyć szybka, bo trzeba iść spać, ale oczywiście jak to w ostatni dzień, akurat dzisiaj jest jakiś urodzaj na tarantule… grrrr… tym razem już się nie patyczkowałem i wycinam w pień wszystkie jakie się napatoczą… już trzy zabiłem, w tym jedną wielgachną…

Łuki już śpi, ja kończę relację i też już spać. Nasza zambijska przygoda dobiega końca. Jeszcze jutro Lusaka, a potem Nairobi, Amsterdam i Warszawa…
Ale to był super dzień!!!!