2019.11.23 – Przedszkole, wypadki, Insua time!
Dzisiaj się wyspaliśmy za wszystkie czasy. Oprócz tego że było dużo chłodniej niż w Chamilali, to jeszcze mieliśmy w pokoju wentylator. Szaleństwo ;).
Wstaliśmy, wykąpaliśmy się szybciutko i poszliśmy sobie na mszę świętą, która odprawił dla nas ks.Victor Banda. Po drodze spotkaliśmy kilka brykających pawianów, których tutaj jest bardzo dużo.


Msza św odbywała się w małej salce. Na środku był ustawiony stół, który pełnił rolę ołtarza, przy nim stał ksiądz, a my siedzieliśmy na krzesełkach. Byliśmy tylko Łuki, s.Józefa, s.Alphonsina i ja.
To była taka prawdziwą misyjna Msza Święta. Cieszę się, że Łuki mógł ją zobaczyć i uczestniczyć. Kolejne doświadczenie.

Tu będzie nasza msza św.

Po mszy św poszliśmy na śniadanko. Łuki zjadł cały talerz ryżu, a ja dwie chitumbuły czyli tutejszy rodzaj pączka.
Potem pojechaliśmy do Chipaty obejrzeć przedszkole, w którym będą do zrobienia konkretne prace dla wolontariuszy.







Przyjechaliśmy do przedszkola. Siostra pokazała mi cały budynek. Oglądnęliśmy sale lekcyjne, ubikacje, korytarz i pseudo plac zabaw, który znajduje się w wąskim pasie przed wejściem do budynku. Zakres robót, który Siostra gotowa jest wziąć na swoje barki obejmuje pomalowanie wewnątrz klas, uzupełnienie ubytków w tynku, naprawienie podłogi betonowej, wyremontowanie ubikacji, a także namalowanie na ścianach jakichś kolorowych obrazków tak, aby dzieciom było miło spędzać czas w środku.Jeśli ktoś ma możliwość i ochotę zostać wolontariuszem, aby pomóc w odnowieniu przedszkola w Chipata powinien się zgłosić do Sióstr Boromeuszek z Mikołowa. W prywatnej wiadomości podam kontakt do Siostry, która się będzie zajmowała tą sprawą.

Przedszkole w Chipata








Jest to zadanie dla wolontariuszy, którzy chcieliby tu przyjechać w okolicach marca przyszłego roku. Siostra zapewni materiały, ale siła robocza musi się pojawić z zewnątrz. Więc gdyby ktoś miał ochotę podjąć wyzwanie w Chipata, to chętnie opowiem co i jak. Wystarczy nawet dwa tygodnie. Chodzi o to, żeby ktoś kto przyjedzie wiedział co i jak jest do zrobienia.
Jak skończyliśmy spotkanie w przedszkolu ruszyliśmy w drogę powrotną do Chamilali.
Trasa mijała nawet całkiem szybko, ale im bliżej byliśmy Nimby, tym bardziej pogoda się tam pogarszała. W pewnym momencie na horyzoncie pokazała się potężna burza i wyraźnie było widać, że także bardzo mocno pada.

Burza dogoniła nas w Nimbie. Zatrzymaliśmy się tam, żeby zrobić szybkie zakupy i w tym momencie zaczęło straszliwie padać… Siostry całe przemoczone wróciły do samochodu i ruszyliśmy już do Chamilali. Zostało nam 60km…



Od razu widać jak niebezpieczne tu są drogi. Kiedy spadł deszcz, jezdnia zrobiła się bardzo śliska, co w połączeniu ze sposobem jazdy miejscowych, stanowi śmiertelne zagrożenie.
Natrafiliśmy na jednym krótkim odcinku na dwa wypadki ciężarówek z tej samej firmy transportowej. Wypadły z drogi i razem z towarem leżały rozbite w wąwozach i na skarpach.


Po pewnym czasie zobaczyliśmy miejsce wypadku kolejnej ciężarówki, gdzie towar był rozsypany po całej szerokości drogi.


Jak się jednak okazało, najgorszy wypadek był dopiero przed nami.
Katastrofa autobusu rejsowego niedaleko naszej misji. Wypadek był całkiem niedawno. Zatrzymaliśmy się i razem z Johnnym poszliśmy dowiedzieć się, co się wydarzyło. Okazało się, że autobus na zjeździe ze wzniesienia wypadł z drogi, ponieważ urwało mu się koło. Uderzył w skarpę po prawej stronie, następnie przeleciał w poprzek drogi i przebijając się przez drzewa rozbił się na dnie wąwozu. Z opisu ludzi będących na miejscu dowiedzieliśmy się, że kilka osób było ciężko rannych z wielokrotnymi złamaniami i innymi obrażeniami. Wszystkie ofiary zostały przewiezione do nas do Chamilali, bo tam jest najbliższa pomoc medyczna (można powiedzieć coś w rodzaju SORu). Wsiedliśmy więc do samochodu i pojechaliśmy szybko do misji.


W między czasie Siostry dowiedziały się, że wszystkie ofiary wypadku zostały przetransportowane z Chamilali dalej do szpitala w Nimbie, z czego trzy osoby były w stanie krytycznym. Według tego co siostry powiedziały, raczej nie przeżyją.
Po przyjechaniu zjedliśmy obiad i poszliśmy odpocząć po długiej podróży. Nie odpoczęliśmy jednak zbyt długo, bo gdy tylko dzieci dowiedziały się, że Łuki wrócił, od razu przybiegły i zawołały go do zabawy… A zabawa polegała na tym, że cała gromadka dzieciaków biegała w kółko i goniła latająca Insue (takie latające robaki)… Zabawa trwała dobrą godzinę. Potem musiałem ją przerwać, bo Siostry zaprosiły nas ma kolację.

To było szaleństwo! W pewnym momencie do jadalni zaczęła wlatywać ilościach hurtowych Insua. Łuki z Siostrami zaczęli ją łapać i wrzucać do misek. Będzie jutro na obiad. To było ponad godzinę wrzasku, radości i olbrzymiej ekscytacji mojego dziecka… Nazbierali tego robactwa tyle, że na tydzień chyba wystarczy.






Niestety oprócz Insuy wylazło też inne badziewie… Wpadła nam do pokoju, gdzie jedliśmy wielka jadowitą skolopendra, którą natychmiast zabiłem. Paskudztwo wredne.

Jakby tego było mało znowu, wybiegła na taras kolejna tarantula… Wyrwałem chwasta!!! Tym razem pomimo panicznego wręcz strachu, udało mi się przełamać i zadeptałem dziada! Boże jak mi tętno skoczyło, ale jestem z siebie dumny, że tym razem dałem radę… Ufff, jedna mniej…

Kiedy już mieliśmy iść do siebie przy drzwiach zobaczyłem śliczną małą żabkę. Zrobiłem jej zdjęcie i poszedłem pokazać siostrze Józefie. Wtedy s.Alphonsina powiedziała…” Marcin, when you see the frog, by sure that snake is close” …
Już nie jestem zachwycony tą żabką… Pożegnaliśmy się i ostrożnie idąc między krzakami poszliśmy do pokoju.

Tutaj znowu niemiła niespodzianka. Brak światła… Ale to akurat nie problem, bo jesteśmy dobrze zabezpieczeni w „oświetlenie awaryjne”. Mamy latarki i super żarówkę na baterie od Buni, więc będzie się można spokojnie wykąpać i położyć do spania.

Temperatura znacznie spadła, a dodatkowo teraz zaczęło mocno padać, tak że zaśnięciem nie będzie problemów.
Kolejny interesujący dzień w Afryce…