Zakupy w Lusace

Wstaliśmy o 4 rano. Dzisiaj jedziemy do Lusaki. Całą noc mieliśmy bardzo duże opady deszczu, teraz na całe szczęście już nie pada. Po szybkiej kąpieli ubraliśmy się i poszliśmy do czekającego już na nas samochodu. Siostra Józefa też już była gotowa do wyjazdu. Wsiedliśmy więc i ruszyliśmy w drogę.

Po przejechaniu kilku kilometrów zobaczyłem w ciemnościach grupkę dzieciaków które szły bokiem drogi ubrane w szkolne mundurki. Zapytałem siostry czy te dzieci idą już o tej porze do szkoły??? Powiedziała, że tak. Mają ok 11km do szkoły, więc wstają tak wcześnie, żeby dojść na zajęcia… Jejku przecież te dzieciaki muszą być potwornie zmęczone, jak tu się potem uczyć? W Polsce znam takich co na godzinę 9-tą nie mogą zdążyć na lekcje mimo, że mają do dyspozycji wszelkie dogodności XXI wieku. To pokazuje, jak tutaj zależy wszystkim na edukacji.

Dojechaliśmy do Mpanshya. Ależ wspaniałe uczucie! Wielkie zmiany w naszym przedszkolu Noah’s Ark!! 4 lata mnie tu nie było i prawie nie poznałem tego miejsca. Jak tu pięknie!! Spotkaliśmy siostrę Sabinę. Jak zobaczyła mnie i Łukiego, od razu bardzo serdecznie nas przywitała. Jak cudownie widzieć ją w dobrej kondycji i jak zawsze szerokim uśmiechem na twarzy. Siostra Sabina powiedziała, żebyśmy tu do Mpanshya przyjechali jeszcze kiedyś na dłużej. Jak tylko to będzie możliwe, to ja jak najbardziej. Jestem z tymi ludźmi i miejscem emocjonalnie związany.

Łuki stawia pierwsze kroki w przedszkolu „Noah’s Ark” w Mapnshya
Ale zmiany.. To wygląda jak raj
Siostra Józefa rozmawia z Bernardem
Nasz tabliczki, które tu przywiozłem w 2012 roku

Dałem Siostrze całą paczkę kukułek, które specjalnie dla sióstr z Mpanshya przywiozłem ze sobą z Polski. Siostra Sabina je uwielbia i bardzo się ucieszyła. Potem pojechaliśmy pod przedszkole, żeby zabrać generator do naprawy do Lusaki.

Ależ tutaj zmian.

Jestem zaskoczony, a jednocześnie niezwykle szczęśliwy, że nasza praca na rzecz dzieci przynosi takie niesamowite efekty. Obeszliśmy szybko z Łukim teren przedszkola i pokazałem mu co i gdzie się znajduje. Nie możemy tu zostać, bo pędzimy dalej. Ale wiem, że we wtorek przyjedziemy tu na dłużej, więc będzie szansa na spotkanie z dziećmi i możliwe że nawet nasza Priscilla z dzieckiem przyjdzie.

Dojechaliśmy nareszcie do Lusaki. Po drodze mijaliśmy wiele straganów, sklepików i całe tłumy ludzi. Do tego, jak to w stolicy, wielkie korki na ulicy i ciągłe trąbienie… Zmierzamy w kierunku Makeni. Najpierw jedziemy do księży zostawić przesyłkę dla ks. Pawła, a następnie jedziemy do Sióstr, gdyż siostra Józefa musi wydrukować pewne dokumenty z polskiej ambasady i wysłać je dalej. Potem musimy odstawić do naprawy generator prądu, który zabraliśmy Mpanshya.

Korki w Lusace
Orzeł – Symbol Zambii
„dzieci ulicy” w Lusace
Lusaka
Lusaka
handel w Lusace
Targowisko miejskie

Makeni to dzielnica Lusaki, gdzie swoje domy mają polscy misjonarze. Jeden dom należy do polskich księży, gdzie mieszkają i się spotykają, kiedy przyjadą do stolicy. Nasz Siostry też tu mają swoją główną siedzibę w Zambii.

Zmiana planów, najpierw jedziemy do Sióstr…

Zjedliśmy na Makeni u Sióstr śniadanko. Jajecznica z tostami. Mniam mniam… Niestety Łuki dostał solidnej wysypki na całym ciele. Wygląda to albo na solidną potówkę, albo na silną reakcję alergiczną na malarone. Tak czy tak od razu dałem mu połowę tabletki contrahistu i pojedziemy do apteki kupić jakieś calcium, bo nasze zostało w Chamilali. Nie będę się zastanawiał, bo w tym upale dodatkowo go wszystko swędzi.

Kaplica w Makeni
Wjazd do domu Sióstr na Makeni
Makeni
Misja polskich księży na Makeni
Szkoła przy misji. Księża też prowadzą program edukacyjny dla dzieci.

Teraz ruszamy dalej i jedziemy zawieźć części do motocykla, a potem musimy jechać do oddziału DHL, żeby siostra mogła wysłać dokumenty do South Africa do Polskiej Ambasady.

Dojechaliśmy do parafii naszych księży. Spotkaliśmy ks. Macieja Oparkę i ks. Krzysztofa Mroza. Obaj Polscy misjonarze pracują tutaj w Lusace. Zostawiliśmy przesyłkę z Polski i po krótkim spotkaniu musieliśmy jechać dalej żeby załatwiać kolejne sprawy.

Ks. Krzysztof Mróz. Misjonarz, który był swego czasu proboszczem w Mpanshya.
Podczas napadu na parafię został poturbowany i postrzelony w nogę.
Po tych wydarzeniach przeniósł się do Lusaki, gdzie pracuje do dziś.
Części do motocykla dla ks. Pawła

Korki w Lusace są jeszcze gorsze niż w Krakowie. Jedno jest pocieszające, że nie ma tutaj upału. Więc spokojnie da się wytrzymać w samochodzie. Bo jak zapomniałem dodać, nie mamy tu klimatyzacji…

Korki w Lusace
Bank of Zambia

Po drodze odwiedziliśmy bank, DHL, wymieniliśmy dolary na kwacha, żeby móc zrobić zakupy. Spotkałem też Brayana Tembo ojca naszej Zuyakiny. Fajne spotkanie po 5 latach.

Tata Zyuakiny

Dojechaliśmy w końcu do naszego mechanika, który ma naprawić generator z Mpanshya. Wypakowaliśmy go i wsadziliśmy mu do domu. Teraz ruszamy w drogę do Kabwata Village żeby zrobić zakupy dla programu misyjnego.

Afrykańska fantazja transportowa
zepsuty generator prądu dostarczony do mechanika

Szok!!!

Mijamy wielkie wysypisko śmieci… Ocean plastiku! Kilka hektarów butelek, folii i innego dziadostwa. Wszystko tu się dymi, pali, śmierdzi… Ludzie tu mieszkają, dzieci zbierają folie i butelki, a potem je sprzedają… Prawdziwy dowód na to że plastik nas powoli zabija…

Dowód na to, że Afryka jest wielkim wysypiskiem śmieci
Kilka hektarów plastiku
Dzieci grzebiące w śmieciach
Plastik, plastik, plastik..

Kolejna refleksja po tym co zobaczyłem jest taka, że tracę zaufanie do wody butelkowanej kupowanej w miejscowych sklepach… Jakoś coś mnie tak teraz tknęło, czy aby na pewno te butelki z wodą, które kupujemy, są rzeczywiście napełniane i pakowane w fabryce… Hmmm…

Mijaliśmy po drodze także cmentarz komunalny… Bardzo ciekawe doświadczenie estetyczne…

Cmentarz komunalny w Lusace

Oraz Zambijski stadion narodowy w Lusace. Wczoraj był na nim mecz. Zambia przegrała 1:3 z Zimbabwe…

Stadion Narodowy – Zambian National Heros Stadium

Dotarliśmy wreszcie do Kabwata Village i zrobiliśmy zakupy. Tym razem byłem przygotowany do targowania się i to była świetna zabawa. Handlarze jeden przez drugiego próbowali nam wcisnąć swoje towary kosmiczne zawyżając ceny. Za małe breloczki chcieli po 50kwa a kupiliśmy po 10kwa. Za kolorowe torby Pani krzyknęła sobie 250kwa za sztukę, a u sąsiadki pół metra dalej kupiliśmy za 40kwa… Komedia. Ale zakupy udane. Teraz jedziemy dalej…

Kabwata cultural village

Zatrzymaliśmy się przy jednej hurtowni, gdzie siostra zrobiła wielkie zakupy dla dzieciaków na poniedziałkowe party. Dużo napojów i półproduktów do mukojo.

Tutejszy transport towarowy

Okropny upał się zrobił w Lusace. Stoimy w gigantycznych korkach. Wszędzie dookoła nas potworne stężenie spalin… Powiem szczerze, że jeszcze chwila i zaczniemy się dusić…. Między samochodami krążą sprzedawcy, proponują wodę(sic!), poduszki, ładowarki do telefonów, doładowania, okulary i wiele wiele innych rzeczy.

Stoimy w korku i handel kwitnie
Napoje dla dzieci
Zakupy w hurtowni
Wszędzie wzdłuż drogi sklepy, stragany i handel wszelaki
Kraj reklam

My walczymy z upałem jak możemy… Bez klimy jest kiepsko… Trzeba pozasłaniać okna czym się da.

Upał daje się we znaki… Klimy brak, trzeba sobie radzić bardziej tradycyjnie

Dojechaliśmy do kolejnego sklepu. Tym razem siostra robi zakupy potrzebne do rozpoczęcia budowy sal operacyjnych. Budowa rusza już w poniedziałek.

Wszystko w jednym miejscu
Sklep budowlany – robimy zakupy dla misji
Mój Zuch wszystko sprawdzi
Zakupy zrobione. Zbrojenie, papa.
Będzie można zaczynać pierwsze ściany.

Po załadowaniu towaru na pakę samochodu, pojechaliśmy do miejsca, gdzie można kupić tusze do drukarki, żeby wydrukować certyfikaty dla dzieci.

Sklep z tuszami do drukarek

Jest kosmiczne gorąco… Strach pomyśleć, co się dzieje w Chamilali, skoro w Lusace zawsze jest o kilka stopni chłodniej.

Znowu stoimy w korku… Naszym kolejnym celem jest Shoprite Waterfalls. Tam robimy zakupy spożywcze, no i wypadało by wreszcie coś zjeść. Wypiliśmy już chyba ze 3 litry wody na głowę i zjedliśmy kilka paczek ciastek belvity, które wziąłem dla Łukiego. Co prawda w tym upale wcale się nie chce jeść, jednak jedliśmy tylko śniadanko na Makeni, a jest już 17.00 więc najwyższa pora aby wrzucić coś do brzuszków. Zapraszamy Siostrę na kurczaka do Hungry Liona, bo wiem, że Siostra lubi 🙂

Wielki korek w Lusace – godziny szczytu

Zrobiliśmy duże zakupy w Shoprite. Potem szybko skończyliśmy na kurczaka, żeby go wziąć na wynos i jedziemy od razu dalej. Na niebie gwałtownie pojawiły się potężne burzowe chmury i za moment może tu być apokalipsa.

Nadciąga apokalipsa. Błyska się i wieje…
Po drodze jeszcze Mpanshya, musimy zostawić Bernardowi tusze do drukarki.

Ależ leje!!!! Dobrze że siedzimy w samochodzie, do tego jeszcze te potężne błyskawice na niebie… Grzmotów nie słychać, ale pioruny wydają się być tuż przed nami…

Zatrzymaliśmy się na targu w Chongwe, żeby kupić warzywa. Leje nadal, ale kobiety które tu handlują zapakowały nam wszytko na pakę, zanim zdążyliśmy zapłacić. No to w drogę. Mamy pełną pakę towaru. Możemy jechać do wioski..

Ja też już padam. Burza za nami. Łuki dostał wapno. Zobaczymy jak zareaguje.

Coraz bliżej do Chamilali. Wszystko ok. Łuki śpi przytulony do mnie. Teraz jesteśmy jeszcze w Unyanya, żeby rozpakować zakupy dla dzieciaków. Potem już prosto do Chamilali.

To był bardzo długi i ciężki dzień, duży wysiłek dla wszystkich. Jutro bezwzględnie robimy dzień gospodarczy na miejscu. Już coraz bliżej domu…

23:20 – Chamilala. Gorąco… Trzeba się dużo napić przed snem i tak się wszystko wypoci, więc nie trzeba będzie wstawać 😉