Niedziela, msza św i wizyta w wiosce Tiopa

Wczoraj wieczorem, tak jak podejrzewałem, Łuki padł zaraz po kolacji. Spacer i wydarzenia dnia dzisiejszego dosyć mocno go wyczerpały. Co prawda mieliśmy tuż przed spaniem incydent z krwotokiem z noska, ale nawet dosyć szybko, pomimo panującego gorąca, udało mi się go zatamować. Wykorzystałem zimną wodę z lodem, którą po kolacji dostaliśmy od Sióstr do picia, bo w kranie był wrzątek – tak się rury nagrzały przez dzień.
W nocy koło godziny pierwszej obudził mnie potężny huk. Okazało się, że przyszedł ciężki deszcz. Padało tak strasznie, że myślałem, że za chwile zerwie dach i nas zatopi. Na szczęście nic takiego się nie wydarzyło. Za to temperatura spadła znacznie, więc poszedłem dalej spać.

Rano wstaliśmy o godzinie 5:50.Słonko już wstawało. W Afryce jest tak, że rano robi się od razu jasno, a wieczorem analogicznie od razu ciemno :).. Dziś jest niedziela, więc szykujemy się do kościoła. Nie mam pojęcia ile potrwa msza, ale nie spodziewam się, żeby było krótko :P. Musiałem też przygotować Łukiego na to, że może się okazać, że po mszy św ksiądz nas wezwie na środek kościoła i będziemy się przedstawiać a potem witać ze wszystkimi obecnymi na mszy. Tak tu się traktuje „visitorów” Jest to bardzo miłe i ja bardzo lubię ten moment 🙂

Podczas mszy św – kobiety i dzieci siedzą z jednej strony, a mężczyźni z drugiej

Msza św była bardzo fajna. Ludzie śpiewali, tańczyli, czyli tak jak zawsze. Nawet nie było zbyt długo, bo całość trwała niecałe 2 godzinki. Oczywiście tak jak się spodziewałem, było witanie visitorów i Łuki miał okazję zobaczyć, jak to jest. Mamy to nagrane , bo siostra Alphonsina była tak miła, że nam fragment tego nagrała 🙂
Po mszy św poszliśmy do Sióstr na śniadanko, gdzie ja gotowałem płatki owsiane, a Łuki poszedł z siostrą Józefą rozdawać ubranka z paczek mamom z małymi dziećmi.

Po śniadaniu siostra Alphonsina zaprowadziła nas do wioski Tiopa. Powiedziała, że chciałaby, żeby dzieci poznały Łukiego. Dla nich to będzie wydarzenie w wiosce, bo nigdy jeszcze nie spotkali małego, białego chłopca. 🙂 Łuki jest pierwszym dzieckiem z Europy, które postawi nogę we wiosce. Wow!! Ale wydarzenie!

Po przybyciu na miejsce we wiosce przywitał nas sam wódz i oczywiście cala gromadka dzieci. Po krótkim przedstawieniu, zostaliśmy zaproszeni do insaki przed domem Szefa wioski. Dzieci śpiewały i bawiły się. Potem wzięły w kółko Łukiego i razem tańczyli, i śpiewali. Przywieźliśmy ze sobą słodycze i ciastka. Łuki rozdał dzieciom cukierki. Ale była radość, gdy dzieci z całej wioski dostały słodycze. 

Jako, że już z doświadczenia wiem, jak wyglądają takie wizyty, zabrałem ze sobą karton ciastek przywiezionych z Polski, jako podarunek i wręczyłem także naszemu gospodarzowi. Bardzo był zadowolony. Potem siostra Alphonsina powiedziała mi, że to był bardzo ważny gest dzięki któremu będziemy bardzo dobrze zapamiętani i mile widziani ponownie. Po drodze Łuki wręczył jeszcze mamom z małymi dziećmi dwie lalki, które przywieźliśmy specjalnie na taką okazję z Polski. Bardzo się podobały.

Wspólne zdjęcie z mieszkańcami i wodzem wioski
Laleczka – dzidziuś znalazła nową mamusię 🙂

Po spotkaniu wróciliśmy do misji i dostaliśmy zadanie od siostry Józefy, żeby zmontować rower który przyszedł w jednej z paczek tutaj do Chamilali. Tak więc szybciutko zabraliśmy się za robotę… Zastanawiałem się, czy się uda zmontować i czy są wszystkie części. 

Rozpakowujemy pudło z rowerem

Dawi’s przyniósł nam kluczyk imbusowy i dzięki niemu udało się przymocować kierownicę. Był problem z przednim hamulcem, bo brakowało jednej części, jednak później i tak przeprowadzimy test 😉

Teraz jemy obiadek: Kurczak (którego Łuki wczoraj widział jak był patroszony i obierany z piór), nshima, kapustka, gotowane liście z dyni i sałatka jarzynowa którą zrobiła siostra Francesca.Potem zjedliśmy sobie mango. Kocham te owoce…

Kulki z nshimy jemy palcami 🙂
mango

Siostra Francesca obiecała Łukiemu, że zacznie uczyć go grać na bębnach, bo bardzo mu się to podoba i wszędzie bębni 🙂
Po obiedzie mamy chwilę odpoczynku, bo po deszczu i chłodzie już zostało tylko wspomnienie… obecnie wyszło słoneczko i jest już w cieniu 34 stopnie, wystarczy tylko wstać i już człowiek spływa cały…

Sjesta upłynęła nam tym razem twórczo. Ja pisałem relację na bloga, a Łuki pracował prawie 1,5h w ogrodzie u sióstr przycinając i wyrównując krzaczki. Sam sobie znalazł to zajęcie. Cieszę się, że potrafi sobie sam zorganizować czas. To też dla niego cenna nauka. Mamy obecnie jakieś 35-37 stopni w cieniu…

Jak skończyliśmy, przyszedł Dawi’s i przyniósł klucz imbusowy. Mogłem więc dokończyć montaż roweru i wybrać się nim na testową przejażdżkę. Wszystko działa super.

Miałem z siostrą Józefą bardzo ciekawą rozmowę dotyczącą działalności misji, tego co się tu dzieje i planów. Rozmawialiśmy też o wolontariacie, a że się znamy już dosyć dobrze mogliśmy sobie szczerze na pewne tematy, nawet dosyć takie delikatne, porozmawiać. Mamy z Siostrą kilka przemyśleń i pomysłów, ale o tym zrobię zupełnie osobny wpis. Mam od Siostry zadanie, które polega na tym, że jutro pójdę do wioski robić wywiady do kartotek dzieci z programu „Adopcja Serca”. Bardzo się cieszę, bo to jest bardzo ważna praca!

W między czasie jak rozmawialiśmy, przyszła siostra Francesca i zabrała Łukiego na pierwszą lekcję bębniarstwa. Muszę przyznać, że całkiem fajnie im to wychodziło 🙂

Po południu poszliśmy z Łukim na spacer i spotkaliśmy grupkę tutejszych dzieciaków które grały sobie w jakąś grę. Popatrzyliśmy chwilkę i chcieliśmy już iść dalej, kiedy nagle dzieciaki zaczęły wołać Łukiego po imieniu i machać żeby do nich przyszedł. Powiedziałem do niego, że jak chce, to może iść się bawić. No to chciał… ponad 1,5 godziny gonił razem z nimi za piłką… świetnie się wszyscy bawili, mówili do siebie każdy w swoim języku, ale jak to dzieci w jakiś magiczny i niezrozumiały sposób zaczęli się między sobą dogadywać, więc gra trwała w najlepsze. Bawili się tak dobrze, że w pewnym momencie zostawiłem Łukiego samego z nimi, a sam wróciłem do Sióstr, żeby dopompować koła w rowerze, bo Dawi’s miał przynieść nam pompkę. Jak wróciłem po Łukiego, to był on ugotowany, ale szczęśliwy. Gonił jeszcze z dzieciakami chwilkę, jednak musieliśmy już się zbierać, bo za moment miało się już zrobić ciemno, a poza tym Siostry zapraszały na kolację, więc trzeba było się wykąpać. Niezbyt mu się to podobało, ale pożegnał się z każdym przybijając piątkę i nieco markotny wrócił ze mną do pokoju.

Na kolację była sałatka, chlebek i … mango 🙂 Zjedliśmy, chwilkę porozmawialiśmy z Siostrami i poszliśmy do siebie. Dzisiaj mam już dość. Trochę bolą mnie już oczy od tego słońca. Okulary trochę pomagają, ale większość dnia i tak ich nie zakładam, bo w tej temperaturze to mam wrażenie, że zaraz sobie gałki oczne ugotuję. Łuki też jest padnięty dzisiaj. Najpierw wizyta we wiosce, a potem szaleństwo z dzieciakami, więc też już jest bardzo zmęczony.

Jutro rano, jak wstaniemy, to idziemy na 6:30 na mszę św do księży. Potem planujemy jechać do Luangwa, gdzie po jest pomnik i zbiorowa mogiła poległych zambijskich żołnierzy. Z tego co zrozumiałem chodzi o jakiś konflikt między Zambią, Mozambikiem i Zimbabwe, ale to dopytam jutro. Dodatkowo jest tam olbrzymi baobab, czyli słynne afrykańskie drzewo.

Kolejnym miejscem, które jutro planujemy odwiedzić jest miejsce gdzie Luangwa wpływa do Zambezi i dalej już płynie jako jedna wielka rzeka Zambezi. Super miejsce, byłem tam kilka lat temu z ks.Maćkiem. Odwiedziliśmy tam wtedy po drodze polskie siostry Służebniczki Starowiejskie które tam mają swoją misję. Pamiętam także jak pływaliśmy wtedy z ks.Maćkiem łodzią po tej rzece i musieliśmy uciekać przed stadem hipopotamów, które spotkaliśmy… :):):) Ale to jutro… teraz spać, choć w tej temperaturze to raczej może być dziś trudne…