Zwiedzamy okolicę Chamilala
Noc minęła spokojnie, choć Łuki nie mógł usnąć. Po pierwsze emocje, po drugie…GORĄCO!!! W sumie chyba o tej porze mieliśmy w pokoju ok +30st C… Dla mnie ok, ale Łuki jeszcze nie jest przyzwyczajony.
Rano wstaliśmy o godzinie 7, ubraliśmy się i poszliśmy do Sióstr na śniadanko. Następnie Siostra oddelegowała nam do towarzystw jednego z pracowników, żeby nas oprowadził dookoła misji. To miłe z jej strony, bo samemu byłoby trudniej zwiedzać :). Byłem tu ostatnio w 2015 roku, kiedy przywoziłem z Polski aparat do EKG do szpitala. Od tego czasu bardzo dużo tu się zmieniło. Szpital się rozbudował, przybyło budynków i zabudowań gospodarczych. Poszliśmy też do szkoły, która tu jest w pobliżu, gdzie bardzo miło porozmawiałem sobie z jej dyrektorem.

Odwiedziliśmy też zagrodę z kozami.

Następnie spotkaliśmy i przywitaliśmy się z dziećmi, a na koniec poszliśmy się przywitać z pracującymi tu księżmi. Księża są z Indii i od 4 lat tu posługują. Bardzo miło nas przyjęli i na dodatek pokazali Łukiemu maleńką małpkę, którą niedawno dzieci im na plebanię przyniosły. Ale była radość i niedowierzanie, kiedy Łuki miał małpkę na rękach i się do niego przytulała…


Po tym prawie 1,5 godzinnym spacerze schowaliśmy się do insaki obok konwentu sióstr. W cieniu czekaliśmy, żeby chwilę odpocząć. Już jest na polu ok 40 st, a dopiero mamy 11 godzinę… Za to wrażeń już całe mnóstwo, zwłaszcza dla Łukiego 🙂


Jak odpoczęliśmy, poszliśmy jeszcze na chwilkę pobawić się z kozami, a potem na obiad do sióstr. Zjedliśmy nshima z kiełbaską, smażonymi kawałkami wieprzowiny i jakimś całkiem smacznym zielskiem. Taki obiadek zjedliśmy, a na deser była papaja prosto z drzewa… 🙂
Po obiedzie poszliśmy na obowiązkową sjestę… Tłumaczyłem temu małemu bąblowi, żeby poszedł spać, ale uparciuch nie chciał… Ja się położyłem. Gorąco jak nie wiem, ale i tak jest nieźle – da się oddychać 😛
Po około 1,5h drzemce (nic więcej się nie udało bo Łuki ciągle gadał: tata robal, tata to, tata tamto…) wstałem, wziąłem szybki prysznic i poszliśmy do siostry Józefy na mango. W między czasie wróciła siostra Alphonsina i przywiozła dla mnie Zambijską kartę SIM, żeby był ze mną kontakt.

Po południu Siostra zawezwała mr.Dawis’a i powiedziała mu, żeby nas wziął na spacer do jednej z okolicznych wiosek. Chamilali. Poszliśmy tam na nogach.


Po drodze spotykaliśmy wiele osób, które do nas machały i uśmiechały się szeroko na widok Łukiego.


Po dojściu do wioski otoczyła nas od razu gromadka miejscowych dzieciaków. Śmiały się, przepychały i dogadywały. Było bardzo fajnie.
Poszliśmy do miejsca, gdzie z ziemi wybija źródło. Woda stamtąd jest zdatna do picie i mieszkańcy okolicznych wiosek chodzą tam, żeby napełniać swoje zbiorniki i potem zanosić je na głowach do wioski.


Dawis powiedział mi, że dzieciaki się tak cieszą, bo nigdy nie widziały prawdziwego białego, małego chłopca. Śmiechu, machania i podskakiwania było co niemiara.

Dla Łukiego, to troszkę krępujące. Takie zainteresowanie jego osobą. Nie martwię się tym jednak bo wiem że z biegiem czasu się oswoi i zacznie dokazywać.

Nawet próbował już wejść na drzewo, bo zobaczył jak jeden chłopiec na nie wchodzi. Próba była z drobną pomocą taty udana, niemniej jednak dzieciaki miały masę śmiechu.
Po zrobieniu zdjęć i nagraniu kilku filmików wróciliśmy do naszej misji i czekamy teraz na siostry.Ogólnie dzisiaj w drugiej połowie dnia się mocno zachmurzył,o więc temperatura nie zabija. Jednak nadal nie ma deszczu.
W międzyczasie przyszli do misji nasi miejscowi piłkarze i siostra Józefa wręczyła im piłki, które dla nich specjalnie przywieźliśmy.
O godzinie 18:30 zjedliśmy kolację i do spania pewnie, bo za chwilkę się zrobi ciemno. I nie ma co tu chodzić, żeby się na jakiegoś zwierza nie nadziać… Wystarczy, że dzisiaj gdy poszedłem do insaki napisać relację, to s. Józefa powiedziała do mnie: „Marcin, tu możesz sobie posiedzieć, tylko najpierw sprawdź czy pod siedzeniami nie ma węża”
… No to ja dziękuję bardzo 😉