Cytrusy w San Sebastian
Dlaczego cytrusy? hmm..
O 15-tej zajechaliśmy do San Sebastian (w języku baskijskim Donostia). Nareszcie !!! Jak podejrzewaliśmy, trudno było znaleźć miejsce do zaparkowania na ulicy. Więc skorzystaliśmy z parkingu podziemnego. Łącznie kosztował nas 6euro za trzy godziny stania. Po wyjściu na powierzchnię naszym oczom ukazał się taki widok:
A kilka metrów dalej taki:
Prawda, że pięknie? Podobno San Sebastian jest jednym z najpiękniejszych kurortów Europy. Plaża, którą widać na powyższym zdjęciu nazywa się La Concha i na niej wypoczywają arystokraci i przedstawiciele rodziny królewskiej.
Nasz spacer zaczęliśmy od deptaka wzdłuż plaży, a następnie przeszliśmy uliczkami w kierunku Starego Miasta.
Zgłodnieliśmy. Postanowiliśmy znaleźć jakieś miejsce i coś zjeść. Wybór padł na miejscowe kanapeczki pintxos (baskijskie tapas). Wyglądały tak smakowicie, że nie wiedzieliśmy na które się zdecydować. W lokalu było sporo osób, które głośno rozmawiały i panowała fajna atmosfera. Z przyjemnością zjedliśmy nasz pseudo obiadek. Kanapeczki w zależności od lokalu i zawartości kosztowały od 2 euro wzwyż. Nasze były po 3,7euro za sztukę i staraliśmy się wybrać jak największe, żeby się najeść 😉
Wybraliśmy rybkę w panierce, krewetki na patyczku, anschoisy, łososia i pastę krabową. Pyszne było :):):)/ Stwierdziliśmy, że to fajna sprawa na imprezy. Tylko, że trzeba się napracować. 😉
Jak już zjedliśmy, to można było iść spokojnie zwiedzać. Starówka San Sebastian spłonęła w całości w 1813r podczas pożaru wywołanego przez żołnierzy, którzy mieli wyzwolić miasto. Z pożaru ocalała zaledwie jedna ulica, która dzisiaj jest osią odbudowanej starówki. Idąc dalej natknęliśmy się na jeden z dwóch słynnych kościołów San Sebastian: barokową bazylikę Santa Maria del Coro. Trudno było zrobić jej zdjęcie, bo jest tak wciśnięta między budynki. Wejście do środka było płatne, ale powiedzieliśmy, że my na modlitwę i mogliśmy wejść za darmo.
Na jednej z plansz przed wejściem do Galerii Handlowej wisiała naklejka ostrzegająca przed rabusiami.
Idąc dalej udało nam się dotrzeć do drugiego słynnego kościoła w San Sebastian: gotyckiego San Vincente.
Przed wejściem na plażę zobaczyliśmy pomnik Don Kichota (jakoś wcześniej umknął naszej uwadze). Musieliśmy go uwiecznić i można było iść do morza.
Plaża jest bardzo szeroka i w całości piaszczysta. I jak widać, nie ma parawaningu..
W tle widać wzgórze Monte Urgull, na którego szczycie stoi zamek Castillo de Santa Cruz de la Mota oraz olbrzymia figura Chrystusa Sagrado Corazon de Jesus. Można było iść na górę, żeby to zwiedzić, ale kto by się męczył mając do dyspozycji plażę o długości 2 kilometrów?
Ta wyspa w tle po lewej to Isle de Santa Clara (Wyspa św. Klary). Jest położona w środku zatoki. Podobno można na nią popłynąć statkiem za 4euro. I jak jest odpływ posiedzieć na plaży. Podczas przypływów plaża jest w całości zatapiana. Największą atrakcją jest to, że statki mają szklane dno kadłuba i można oglądać podwodne życie. Niestety nie udało nam się znaleźć miejsca, skąd odpływają. Więc obeszliśmy się ze smakiem ;P
Podsumowując: San Sebastian to piękne miasto. Ale jak dla nas zbyt zabudowane i za drogie. Zwiedziliśmy to, co mieliśmy w planie, pospacerowaliśmy sobie i co najważniejsze: zamoczyliśmy nogi w morzu (zimna woda!!!) i można było jechać dalej :).