Zambia 2015 – poniedziałek

Lało całą noc, ale była pompa..

Dzisiejsze śniadanie: kukurydza gotowana z cukrem:

A u dziewczyn w pokoju w szufladzie urodziły się maleńkie szczury.. One nie są z tego powodu zachwycone. Ale chłopcy na szczury polują i je zjadają.. Wczoraj jak byliśmy na wyprawie po mango, dzieciaki pokazywały mi jak się je łapie.

W końcu rano pojechaliśmy do aresztu. Ksiądz poszedł załatwiać formalności. Ja robiłem zdjęcia ;). Nie mogłem odpuścić takiej okazji, bo to nietypowe.

posterunek policji
na posterunku

Cała procedura zwolnienia przebiegała ciekawie. E. po wprowadzeniu z aresztu został jeszcze raz przesłuchany. Oficer wypełniał raport, E. tam pokornie odpowiadał. Potem stało się coś dziwnego. Policjant otworzył jakąś księgę, E. klęknął przed nim, policjant położył mu rękę na głowie i czytał coś z tej księgi. … Oficer powiedział też, że E. wolność zawdzięcza przyjaciołom (czyt. ks. Pawłowi), którzy o niego walczyli.

Po odebraniu E, wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy zawieźć go na farmę. Ksiądz mu po krótce opowiedział, jak wygląda jego sytuacja, co ma do zrobienia itd. Ponieważ my jedziemy do Mpanshya, to ksiądz powiedział E., żeby dzisiaj sobie już odpoczął, a po naszym powrocie w sobotę porozmawiają.
Wreszcie udało się!!!! Wyuszyliśmy do Mpanshya. Mieliśmy przed sobą 110km, ja prowadziłem, a samochód nie miał już kompletnie wspomagania kierownicy. Hehehe,  taka siłownia na kółkach ;)Na szczęście droga do Mpanshy przebiegła bez żadnych niespodzianek. Super widoki, ladna pogoda. Wszytko ok.
Po dojechaniu do skrętu z głównej drogi musieliśmy się zatrzymać, bo się okazało, że droga asfaltowa została zamknięta.  Most był w remoncie. Musieliśmy się cofnąć o około 100m i wjechać w busz. „Objazd” prowadził przez wioskę Mwendachabe, gdzie mieszka Priscilla. Niestety nie udało mi się nikogo zastać. Więc tym razem nie udało nam się spotkać.

droga do Mpanshya

Po wyjechaniu z wertepów wjechaliśmy na drogę prowadzącą do st.Luke’s Mission Hospital i domu naszych Sióstr ;). Nareszcie :). Siostry przywitały nas bardzo serdecznie. Dostaliśmy pyszny obiadek i uzgodniliśmy z siostrą Sabiną, że przetransportują mnie karetką do Chamilali. W zasadzie nie było innej możliwości, żeby tam dojechać. A ja miałem bardzo ważną misję do załatwienia w Chamilali. Ustaliliśmy także, że wracam do Mpanshya tego samego dnia i będę spał u sióstr w domku gościnnym.

mój transport

Fajnie, że mogę pojechać wreszcie na spotkanie z siostrą Józefą. Miałem do przekazania aparat EKG, który z przygodami przywiozłem ze sobą w bagażu podręcznym z Polski. W tym miejscu pozdrawiam Bronię i jej przyjaciół, którzy zasponsorowali to drogie i nowoczesne urządzenie.
Jazda miała spokojnie. Po drodze widzieliśmy pawiany spacerujące po asfalcie, a także mojego baobaba na którego wpadłem trzy lata temu ;)…jakiś taki większy się teraz wydaje ;)P

Nadciąga potężny deszcz w drodze do Chamilali

Na horyzoncie zaczęło się chmurzyć i zanim dojechaliśmy do Lwangwa dopadł nas taki deszcz, że nic nie było widać. Kierowca zwolnił do 10km/h, bo nie dało się szybciej jechać. Przed nami była dosłownie ściana wody. W jednym momencie ulica zmieniła się rwącą rzekę. Ze wszystkich zboczy woda spływała z kamieniami. Prawdziwy tropikalny deszcz.

tropikalny deszcz

Przejechaliśmy most na rzece Lwangwa i po 25ciu km dojechaliśmy do Chamilali. 

Nie poznałem tego miejsca !!! Ośrodek jest piękny. Kilka nowych budynków, kilka kolejnych w budowie. Bardzo fajnie to wszytko wygląda.  Siostra Józefa przywitała mnie bardzo ciepło i razem z s.Magdaleną poczestowaly ciastem i zimna wodą z sokiem cytrynowym 😉

s. Józefa

Siostra mówiła że przywiozłem im deszcz, bo do tej pory tu jeszcze nie padało i było straszliwie gorąco, ponad 52°C !!!! Dziś całe szczęście po deszczu temperatura spadła i było ok.

Z s. Józefą i s. Magdaleną

Wręczyłem siostrze prezenty, a przede wszystkim EKG, które specjalnie dla niej przywiozłem. Siostra była zachwycona i powiedziała,  że nawet rządowe placówki takiego sprzętu nie mają. Powiedziała, że musimy iść do szpitala i zrobić wspólne zdjęcie.

Emergency room
Porodówka
lodóweczka

Zostałem oprowadzony po okolicy. Zobaczyłem sale Emergency, sale porodowe, pokoje szpitalne dla dorosłych i dla dzieci. Były tam dwa maleńkie chore dzieciątka z mamami. Dla nich będą lalki które przywiozłem.
Po godzinie oprowadzenia i rozmowy pożegnaliśmy się serdecznie i ruszyliśmy w drogę powrotną do Mpanshya. Po powrocie do wioski siostry zaprosiły mnie na pyszną kolację 😉 Pojawiła się też Gosia (Megi), która wróciła do Mpanshya i pracuje w szpitalu ;). Niestety nie udało mi się też spotkać Zyuakiny. S. Faustyna powiedziała, że cała rodzina pojechała na wakacje do Lusaki. A że pojechali stopem, to nie wiadomo, kiedy wrócą. Zostawiłem więc prezent dla małej u siostry. Dostanie go, jak wróci.
Po kolacji zabralem latarkę i poszedłem na drugi koniec wioski do księdza Michała. Był tam też ks.Paweł wiec sobie pogadaliśmy o „starych Polakach” ;). Księża powiedzieli, żebym zrobił prawo jazdy na motor i na następny raz jak przyjadę, to pojedziemy na trzech motorach do Tanzanii.
Mpanshya zmieniła się bardzo. Przybyło domów i ludzi. Ma tu podobno powstać, albo nawet już jest district, więc rozwój i rozbudowa wioski jest pewny.

misja w Mpanshya

Podczas miłego pobytu w Mpanshy doszły do nas nieciekawe informacje. Otóż na farmie pojawiła się mama Carol – osoba, która założyła ten ośrodek i prowadzi fundację, która go utrzymuje. Mama Carol, jak się dowiedziała, co w ostatnich dniach się wydarzyło, że chłopaki wdali się w bójkę, wydaliła winnych z ośrodka.. Ksiądz Paweł bardzo się tym przejął. Postanowiliśmy, że na farmę wracamy na następny dzień jak najwcześniej rano.